-Chodź - powiedział Dave wyrzucając papierosa.
Chwycił mnie za rękaw i zaprowadził w stronę auta.
-Chester, co ty odpierdzielasz? - zapytał ostrym głosem gdy byliśmy już w pojeździe.
-Musimy jechać do Los Angeles, potem lecę do Phoenix - powiedziałem urażony tonem jego głosu.
-Na jasną cholerę?! - krzyczał na mnie.
-Jeżeli zamierzasz się na mnie wyżywać to zostaw mi w stacyjce kluczyki, sam pojadę.
Ku mojemu zdziwieniu Phoenix wykonał moją prośbę i wyszedł z auta. Udał się w stronę chłopaków.
-Kurwa mać! - wykrzyczałem.
Wyjąłem telefon.
-Rose? Z tej strony Chester. Musimy się spotkać, najlepiej dzisiaj.
-Dobrze, przyjedź do mnie, chyba nie zapomniałeś adresu przez te wszystkie lata? - odpowiedziała mi ciepłym głosem.
-Będę za 5 godzin - powiedziałem rozłączając się.
Mam dwa dni na dowiedzenie się prawdy.
-Chester, witaj - usłyszałem głos Rose, gdy podjechałem na podjazd jej domu - co cię do mnie sprowadza?
-Musimy poważnie porozmawiać.
-O czym? - zapytała.
-Raczej o kim. O Claudie.
-Dlaczego do tego wracasz? Jej już nie ma - powiedziała lekko zdenerwowana prowadząc mnie w stronę wejścia.
Nie odpowiedziałem, by nie wywoływać niepotrzebnej kłótni.
-Czego się napijesz? Kawy, herbaty, soku? - zapytała gdy dotarliśmy do salonu.
-Kawę poproszę - odpowiedziałem rozglądając się po pomieszczeniu.
Nic się w nim nie zmieniło. Naprzeciwko kanapy na której siedziałem dalej umieszczona była komoda. Jak zwykle stało na niej wiele zdjęć oprawionych w wymyślne ramki.
-Dlaczego chcesz o niej rozmawiać? Daj jej spokój... - powiedziała wracając z kuchni z gorącymi napojami.
-Kilka miesięcy temu adoptowałem 17 letnią dziewczynę. Ma na imię Charlie. Leży teraz w szpitalu, jest dializowana, ponieważ jej prawa nerka nie chce pracować. Zrobiłem badania w kierunku wskazania mnie jako dawcę. Wykazały one, że jestem jej ojcem, biologicznym ojcem. Claudie była moją pierwszą dziewczyną, ona na pewno jest jej matką. Według moich obliczeń Charlie musiała urodzić się, gdy miała 18 lat. Byliśmy wtedy razem, nasz związek wisiał na włosku ponieważ wyjechałem w trasę. Chcę, byś wytłumaczyła mi, jak to możliwe, że nie wiedziałem o tym, że mam starszą córkę, dlaczego od urodzenia jej domem był Dom Dziecka? Wiedziałaś o tym?
-Ja cię tak bardzo przepraszam... - powiedziała rozpłakując się.
Mike
-Odbierz ten cholerny telefon... No dajesz, Chazz... - szeptałem do siebie dzwoniąc po raz kolejny do przyjaciela.
-Mike, co jest? - zapytał Brad wychodząc z kafejki.
-Dzwonie do niego już 10 raz, nie odbiera.
-Phoenix ci nie powiedział? Pojechał do domu.
-DO DOMU?! Co on sobie wyobraża? Zostawił Charlie samą?
-Proszę o spokój! - upomniała nas kobieta w lekarskim kitlu.
-Powiedział, że ma do załatwienia ważną sprawę, czy coś w tym stylu. Trzymaj, kupiłem ci kawę - wręczył mi kubek z gorącą, ciemnobrązową cieczą - masz też sok dla małej - wyjął z torby butelkę.
-Dzięki, stary - powiedziałem
-Idę pozbyć się tego cholerstwa - powiedział wskazując na nogę.
-Powodzenia - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem udając się w stronę sali mojej dziewczyny.
-Kto zostawił mnie samą? - powiedziała blada istotka.
Chyba zrobiłem głupią minę, ponieważ szybko dodała.
-Tak się wydarłeś, że chyba w całym szpitalu było cię słychać. Gdzie Chester? Chciałabym z nim o czymś pogadać.
-O czym?
-W ogrodzie spacerowała staruszka z pięknym pieskiem, to był Berneński Pies Pasterski - zrobiła wymowną minę.
Spojrzałem przed siebie. No tak, za oknem był wielki park, jednak przy szpitalu przypominał bardziej ogród z alejkami.
-Piesek powiadasz? Przecież to wielkie bydle.
-Mikey, prooooooszę - przybrała słodką minkę. - zawsze chciałam mieć jakieś zwierzątkooo - przeciągała nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Chester też chciał mieć zwierzątko, najpierw wziął kota, potem ciebie - zaśmiałem się.
-Podobno koty lepiej czują się w dwójkę niż samotnie - powiedziała podchwytując mój humor.
-Chce ci się pić? Brad kupił ci sok - podałem jej butelkę.
-Mój ulubiony, zapamiętał - uśmiechnęła się pod nosem.
-Lepiej się już czujesz? - powiedziałem siadając na łóżku i chwytając ją za rękę.
-Jeżeli zamierzasz trzymać mi pod nosem kubek z kawą... - zaczęła. No tak, ona ma bzika na punkcie kawy. Położyłem kubek na stoliku.
-Od razu lepiej - zaśmiała się, jednak od razu się skrzywiła.
-Co się dzieje? - wystraszyłem się.
-Nie, nic, trochę bolą mnie plecy - powiedziała poprawiając się. Po chwili uśmiechnęła się do mnie.
-Ty tak słodko wyglądasz, nawet w szpitalu - powiedziałem całując ją w czoło.
-Mike, popatrz - poderwała się, co spowodowało grymas bólu. Jej palec powędrował w stronę okna.
Podszedłem do niego. Alejką szła na oko 70 letnia kobieta. Prowadziła na smyczy pięknego, dorosłego berneńczyka. Odwróciłem się w stronę dziewczyny. W jej oczach świeciły radosne iskierki. Pomachała ręką do kobiety, która wkrótce odeszła.
-Za 15 minut znowu będą tutaj przechodzić. Mógłbyś otworzyć okno? Barry lubi sobie do mnie zajrzeć - zaśmiała się. Zdziwiony wykonałem prośbę i wróciłem na wcześniejsze miejsce.
Zafascynowana dziewczyna opowiadała mi o książce, którą dała jej do poczytania jedna z pielęgniarek. Był to pierwszy tom mojej ulubionej serii - Dary Aniołów. Wymieniliśmy się spostrzeżeniami.
-Witaj, Charlie - usłyszałem za sobą ciepły głos.
-Dzień dobry - uśmiechnęła się mała.
Pies stanął na tylnych łapach, przednimi oparł się o parapet.
-Kotku, pomóż mi, chce go pogłaskać - mówiła wciąż uśmiechnięta.
-Nie wolno ci wstawać.
-Ale... - zaczęła.
-Słuchaj starszych, kochaniutka, my tu zawsze spacerujemy, więc jeszcze nie raz go pogłaskasz. Musimy już iść, w domu czeka na nas ciepły obiadek. - powiedziała.
-Do jutra - pomachała jej dziewczyna.
-Poruszę niebo i ziemię, ale ona będzie miała takiego psiaka - pomyślałem całując ją w usta.
Chester
-Cześć, mamo - powiedziałem, gdy telefon odebrała rodzicielka.
-Chazz, skarbie, kiedy do mnie wpadniesz?
-Miałem dzisiaj przyjechać, ale wracam do szpitala, kiedyś ci wyjaśnię - przerwałem jej, gdy chciała zapytać w jakim celu tam jadę - odpowiedź mi tylko : w naszej rodzinie jest jakiś Japończyk?
-Mój dziadek miał ojca Japończyka... Ja jestem w połowie Polką, więc nie jesteśmy ''czystymi'' Amerykanami jak większość. Ale to długa historia, musiałabym pokazać ci kilka albumów, poopowiadać historyjki...- rozgadała się.
-Czekaj, czekaj... Mamy w rodzinie Polaka i Japończyka, tak? - przerwałem jej.
-No tak.
-Mamo, nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś. Kocham cię, pa - powiedziałem szybko, po czym się rozłączyłem.
Spojrzałem na wyświetlacz komórki.
-O cholera - powiedziałem widząc tak dużo nieodebranych połączeń od przyjaciela.
Drżącymi dłońmi wybrałem jego numer. Usłyszałem sygnał rozpoczynający rozmowę. Będzie się działo.
-Ty... - wykrzyczał w moją stronę wiele niecenzuralnych epitetów.
-Mike... - przerywałem mu, jednak nie dawało to żadnego rezultatu - MICHAEL! - wykrzyczałem. W tym momencie skończył swój monolog.
-Wypatroszę cię kiedyś - stwierdził.
-Czekam - odpowiedziałem słodkim głosem - wracam już, za jakieś 5 godzin powinienem być, mogą zastać mnie korki.
-Gdzie ty tak właściwie się podziewałeś? - zapytał uspokojony.
-Spotkałem się z matką Claudie... Opowiedziała mi całkiem ciekawą historię... - zamyśliłem się.
-Idę do małej. Kup po drodze wielki bukiet róż, ok? Będą mi potrzebne - zaśmiał się - szerokiej drogi.
-Cześć - pożegnałem się wkładając kluczyki do stacyjki. W drogę...
Charlie
Mike wyszedł na korytarz, ponieważ ktoś do niego zadzwonił. Po 3 minutach do sali wślizgnął się Brad.
-Nareszcie zdjęli ci gips - powiedziałam wskazując na jego nogę.
-Nareszcie czuję, że żyje - powiedział udając samolot.
Mój serdeczny wybuch śmiechu bardzo go ucieszył.
-Dzięki za sok - uśmiechnęłam się.
Usiadł na fotelu koło mojego łóżka. Odgarnął mi włosy z twarzy i złapał za rękę. Cofnęłam ją, ale on nie dał za wygraną. W kącikach jego oczu zauważyłam malutkie kropelki. Jego wzrok wędrował po całym pomieszczeniu. W końcu, po 10 minutach zatrzymał go na moich oczach. Spuścił głowę w dół. Do sali wpadł mój chłopak. Spowodowało to, że Brad poderwał się ze swojego miejsca.
-Ooo, cześć, chłopcy cię szukają - zwrócił się do niego.
-To ja już pójdę - powiedział i pospiesznie wyszedł.
-Kolacja, skarbie, kolacja - powiedział machając mi przed nosem papierową torbą.
-Ty zawsze trafisz w mój gust - odpowiedziałam odpakowując ulubioną kanapkę.
-Mike, co mi jest? - powiedziałam popijając herbatkę.
-Mała, ja nie mogę ci powiedzieć.
-Dlaczego? - oburzyłam się.
-Jutro ci wszystko wyjaśnię, dobrze? - odpowiedział.
-No dobrze - powiedziałam niezbyt zadowolona.
-Pan się przypadkiem nie zasiedział? Jest już dawno po odwiedzinach, proszę wyjść - do sali weszła nielubiana przez nas puszysta pielęgniarka z porcją leków dla mnie.
-Do jutra kochanie, kolorowych snów - pocałował mnie.
-Do jutra... - odpowiedziałam połykając pierwszą tabletkę.
/Od następnego rozdziału wszystko zacznie nabierać tempa...
Dziękuje Wam za tak miłe komentarze, są dla mnie wielką motywacją <3
Charlie
-Musimy jechać do Los Angeles, potem lecę do Phoenix - powiedziałem urażony tonem jego głosu.
-Na jasną cholerę?! - krzyczał na mnie.
-Jeżeli zamierzasz się na mnie wyżywać to zostaw mi w stacyjce kluczyki, sam pojadę.
Ku mojemu zdziwieniu Phoenix wykonał moją prośbę i wyszedł z auta. Udał się w stronę chłopaków.
-Kurwa mać! - wykrzyczałem.
Wyjąłem telefon.
-Rose? Z tej strony Chester. Musimy się spotkać, najlepiej dzisiaj.
-Dobrze, przyjedź do mnie, chyba nie zapomniałeś adresu przez te wszystkie lata? - odpowiedziała mi ciepłym głosem.
-Będę za 5 godzin - powiedziałem rozłączając się.
Mam dwa dni na dowiedzenie się prawdy.
-Chester, witaj - usłyszałem głos Rose, gdy podjechałem na podjazd jej domu - co cię do mnie sprowadza?
-Musimy poważnie porozmawiać.
-O czym? - zapytała.
-Raczej o kim. O Claudie.
-Dlaczego do tego wracasz? Jej już nie ma - powiedziała lekko zdenerwowana prowadząc mnie w stronę wejścia.
Nie odpowiedziałem, by nie wywoływać niepotrzebnej kłótni.
-Czego się napijesz? Kawy, herbaty, soku? - zapytała gdy dotarliśmy do salonu.
-Kawę poproszę - odpowiedziałem rozglądając się po pomieszczeniu.
Nic się w nim nie zmieniło. Naprzeciwko kanapy na której siedziałem dalej umieszczona była komoda. Jak zwykle stało na niej wiele zdjęć oprawionych w wymyślne ramki.
-Dlaczego chcesz o niej rozmawiać? Daj jej spokój... - powiedziała wracając z kuchni z gorącymi napojami.
-Kilka miesięcy temu adoptowałem 17 letnią dziewczynę. Ma na imię Charlie. Leży teraz w szpitalu, jest dializowana, ponieważ jej prawa nerka nie chce pracować. Zrobiłem badania w kierunku wskazania mnie jako dawcę. Wykazały one, że jestem jej ojcem, biologicznym ojcem. Claudie była moją pierwszą dziewczyną, ona na pewno jest jej matką. Według moich obliczeń Charlie musiała urodzić się, gdy miała 18 lat. Byliśmy wtedy razem, nasz związek wisiał na włosku ponieważ wyjechałem w trasę. Chcę, byś wytłumaczyła mi, jak to możliwe, że nie wiedziałem o tym, że mam starszą córkę, dlaczego od urodzenia jej domem był Dom Dziecka? Wiedziałaś o tym?
-Ja cię tak bardzo przepraszam... - powiedziała rozpłakując się.
Mike
-Odbierz ten cholerny telefon... No dajesz, Chazz... - szeptałem do siebie dzwoniąc po raz kolejny do przyjaciela.
-Mike, co jest? - zapytał Brad wychodząc z kafejki.
-Dzwonie do niego już 10 raz, nie odbiera.
-Phoenix ci nie powiedział? Pojechał do domu.
-DO DOMU?! Co on sobie wyobraża? Zostawił Charlie samą?
-Proszę o spokój! - upomniała nas kobieta w lekarskim kitlu.
-Powiedział, że ma do załatwienia ważną sprawę, czy coś w tym stylu. Trzymaj, kupiłem ci kawę - wręczył mi kubek z gorącą, ciemnobrązową cieczą - masz też sok dla małej - wyjął z torby butelkę.
-Dzięki, stary - powiedziałem
-Idę pozbyć się tego cholerstwa - powiedział wskazując na nogę.
-Powodzenia - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem udając się w stronę sali mojej dziewczyny.
-Kto zostawił mnie samą? - powiedziała blada istotka.
Chyba zrobiłem głupią minę, ponieważ szybko dodała.
-Tak się wydarłeś, że chyba w całym szpitalu było cię słychać. Gdzie Chester? Chciałabym z nim o czymś pogadać.
-O czym?
-W ogrodzie spacerowała staruszka z pięknym pieskiem, to był Berneński Pies Pasterski - zrobiła wymowną minę.
Spojrzałem przed siebie. No tak, za oknem był wielki park, jednak przy szpitalu przypominał bardziej ogród z alejkami.
-Piesek powiadasz? Przecież to wielkie bydle.
-Mikey, prooooooszę - przybrała słodką minkę. - zawsze chciałam mieć jakieś zwierzątkooo - przeciągała nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Chester też chciał mieć zwierzątko, najpierw wziął kota, potem ciebie - zaśmiałem się.
-Podobno koty lepiej czują się w dwójkę niż samotnie - powiedziała podchwytując mój humor.
-Chce ci się pić? Brad kupił ci sok - podałem jej butelkę.
-Mój ulubiony, zapamiętał - uśmiechnęła się pod nosem.
-Lepiej się już czujesz? - powiedziałem siadając na łóżku i chwytając ją za rękę.
-Jeżeli zamierzasz trzymać mi pod nosem kubek z kawą... - zaczęła. No tak, ona ma bzika na punkcie kawy. Położyłem kubek na stoliku.
-Od razu lepiej - zaśmiała się, jednak od razu się skrzywiła.
-Co się dzieje? - wystraszyłem się.
-Nie, nic, trochę bolą mnie plecy - powiedziała poprawiając się. Po chwili uśmiechnęła się do mnie.
-Ty tak słodko wyglądasz, nawet w szpitalu - powiedziałem całując ją w czoło.
-Mike, popatrz - poderwała się, co spowodowało grymas bólu. Jej palec powędrował w stronę okna.
Podszedłem do niego. Alejką szła na oko 70 letnia kobieta. Prowadziła na smyczy pięknego, dorosłego berneńczyka. Odwróciłem się w stronę dziewczyny. W jej oczach świeciły radosne iskierki. Pomachała ręką do kobiety, która wkrótce odeszła.
-Za 15 minut znowu będą tutaj przechodzić. Mógłbyś otworzyć okno? Barry lubi sobie do mnie zajrzeć - zaśmiała się. Zdziwiony wykonałem prośbę i wróciłem na wcześniejsze miejsce.
Zafascynowana dziewczyna opowiadała mi o książce, którą dała jej do poczytania jedna z pielęgniarek. Był to pierwszy tom mojej ulubionej serii - Dary Aniołów. Wymieniliśmy się spostrzeżeniami.
-Witaj, Charlie - usłyszałem za sobą ciepły głos.
-Dzień dobry - uśmiechnęła się mała.
Pies stanął na tylnych łapach, przednimi oparł się o parapet.
-Kotku, pomóż mi, chce go pogłaskać - mówiła wciąż uśmiechnięta.
-Nie wolno ci wstawać.
-Ale... - zaczęła.
-Słuchaj starszych, kochaniutka, my tu zawsze spacerujemy, więc jeszcze nie raz go pogłaskasz. Musimy już iść, w domu czeka na nas ciepły obiadek. - powiedziała.
-Do jutra - pomachała jej dziewczyna.
-Poruszę niebo i ziemię, ale ona będzie miała takiego psiaka - pomyślałem całując ją w usta.
Chester
-Cześć, mamo - powiedziałem, gdy telefon odebrała rodzicielka.
-Chazz, skarbie, kiedy do mnie wpadniesz?
-Miałem dzisiaj przyjechać, ale wracam do szpitala, kiedyś ci wyjaśnię - przerwałem jej, gdy chciała zapytać w jakim celu tam jadę - odpowiedź mi tylko : w naszej rodzinie jest jakiś Japończyk?
-Mój dziadek miał ojca Japończyka... Ja jestem w połowie Polką, więc nie jesteśmy ''czystymi'' Amerykanami jak większość. Ale to długa historia, musiałabym pokazać ci kilka albumów, poopowiadać historyjki...- rozgadała się.
-Czekaj, czekaj... Mamy w rodzinie Polaka i Japończyka, tak? - przerwałem jej.
-No tak.
-Mamo, nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś. Kocham cię, pa - powiedziałem szybko, po czym się rozłączyłem.
Spojrzałem na wyświetlacz komórki.
-O cholera - powiedziałem widząc tak dużo nieodebranych połączeń od przyjaciela.
Drżącymi dłońmi wybrałem jego numer. Usłyszałem sygnał rozpoczynający rozmowę. Będzie się działo.
-Ty... - wykrzyczał w moją stronę wiele niecenzuralnych epitetów.
-Mike... - przerywałem mu, jednak nie dawało to żadnego rezultatu - MICHAEL! - wykrzyczałem. W tym momencie skończył swój monolog.
-Wypatroszę cię kiedyś - stwierdził.
-Czekam - odpowiedziałem słodkim głosem - wracam już, za jakieś 5 godzin powinienem być, mogą zastać mnie korki.
-Gdzie ty tak właściwie się podziewałeś? - zapytał uspokojony.
-Spotkałem się z matką Claudie... Opowiedziała mi całkiem ciekawą historię... - zamyśliłem się.
-Idę do małej. Kup po drodze wielki bukiet róż, ok? Będą mi potrzebne - zaśmiał się - szerokiej drogi.
-Cześć - pożegnałem się wkładając kluczyki do stacyjki. W drogę...
Charlie
Mike wyszedł na korytarz, ponieważ ktoś do niego zadzwonił. Po 3 minutach do sali wślizgnął się Brad.
-Nareszcie zdjęli ci gips - powiedziałam wskazując na jego nogę.
-Nareszcie czuję, że żyje - powiedział udając samolot.
Mój serdeczny wybuch śmiechu bardzo go ucieszył.
-Dzięki za sok - uśmiechnęłam się.
Usiadł na fotelu koło mojego łóżka. Odgarnął mi włosy z twarzy i złapał za rękę. Cofnęłam ją, ale on nie dał za wygraną. W kącikach jego oczu zauważyłam malutkie kropelki. Jego wzrok wędrował po całym pomieszczeniu. W końcu, po 10 minutach zatrzymał go na moich oczach. Spuścił głowę w dół. Do sali wpadł mój chłopak. Spowodowało to, że Brad poderwał się ze swojego miejsca.
-Ooo, cześć, chłopcy cię szukają - zwrócił się do niego.
-To ja już pójdę - powiedział i pospiesznie wyszedł.
-Kolacja, skarbie, kolacja - powiedział machając mi przed nosem papierową torbą.
-Ty zawsze trafisz w mój gust - odpowiedziałam odpakowując ulubioną kanapkę.
-Mike, co mi jest? - powiedziałam popijając herbatkę.
-Mała, ja nie mogę ci powiedzieć.
-Dlaczego? - oburzyłam się.
-Jutro ci wszystko wyjaśnię, dobrze? - odpowiedział.
-No dobrze - powiedziałam niezbyt zadowolona.
-Pan się przypadkiem nie zasiedział? Jest już dawno po odwiedzinach, proszę wyjść - do sali weszła nielubiana przez nas puszysta pielęgniarka z porcją leków dla mnie.
-Do jutra kochanie, kolorowych snów - pocałował mnie.
-Do jutra... - odpowiedziałam połykając pierwszą tabletkę.
/Od następnego rozdziału wszystko zacznie nabierać tempa...
Dziękuje Wam za tak miłe komentarze, są dla mnie wielką motywacją <3
Charlie
Genialny rozdział,zresztą jak zwykle.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszą część losów Charlie i Mike'a :)
No, no, no. To już wiemy dlaczego zna również Japoński.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy rozdział.
Mike jest taki słodki *.*
Co ten Brad kombinuję? Nie gadaj, że on też się zakochał w Charlie.
Dobra. Weny kochana!
I przypominam, że u mnie 6.