wtorek, 21 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XIV

Chester


Wychodzimy z sali.
-Córka jest już przytomna, jednak nie może pan do niej iść, robimy jej jeszcze badania... Podejrzewamy, że powodem tak złego stanu zdrowia jest zła praca jednego z organów, ale tak jak mówiłem, robimy jeszcze badania - mówi lekarz
-Nie, tylko nie to...
Kładzie mi rękę na ramieniu i odchodzi.
Siadam na krześle i przeczesuję włosy ręką.
Słyszę czyjeś kroki, ale nie interesuje mnie to.
Moja mała istotka leży tam sama, nie ma przy niej nikogo...
Podchodzę do szklanych drzwi z napisem ''Oddział Intensywnej Opieki Medycznej''.
Kładę ręce na szybie.
Czuję wielką pustkę.
Mam ochotę zaśpiewać jej coś.

Weep not for roads untraveled
Weep not for sights unseen
May your love never end
 And if you need a friend
There's seat here alongside me...


Łzy, jedna za drugą, spływają mi po policzku.
Nie czuje wstydu.
Tak Chester, ty masz uczucia.
Ty płaczesz.
Ty cierpisz.
Ty się martwisz.
To czuł Mike szukając cię po nieciekawych częściach miasta.
Znajdował cię zaćpanego.
Nie chciałeś jego pomocy.
Nie był twoim przyjacielem.
Nim była torebka z białym proszkiem.
DOŚĆ.
Wspomnienia...
Odejdźcie.
To zamknięty rozdział w moim życiu.
Teraz liczy się tylko ona...
Brunetka z głębokimi, ciemnobrązowymi, prawie że czarnymi oczami.
Mała, brakuje mi ciebie.
Mike cię potrzebuje.
On musi wyzdrowieć.
Wróć...
-Chester! - słyszę wołanie.
Odwracam się powoli. 
-Muto, Donna... Dobrze, że jesteście - mówię wpadając im w ramiona.

Mike

Słyszę prawie że płaczliwy głos mojego przyjaciela. Coś jest nie tak, czuję to. Po 15 minutach wraca do sali, jednak nie jest sam.
-Mikey, skarbie - słyszę głos mamy. Mocno się do mnie przytula.
-Mamoooo - przeciągam będąc podduszany.
-Tato, lekarz kazał wam się do niego zgłosić - powiedział Jay.
-Ok, już idziemy. Donno, udusisz nam syna! - zaśmiał się Japończyk.
-Pachniała perfumami, które daliśmy jej na Dzień Matki - uśmiechnął się mój brat, gdy rodzice wyszli z pomieszczenia.
Pokiwałem głową.
Czułem się spełniony.
Byłem otoczony rodziną i przyjaciółmi.
Jednak... brakowało tej najważniejszej.
Poczułem pieczenie w oczach. 
Nie chciałem płakać, ale to było silniejsze ode mnie.
-Mike... - usłyszałem głos Chazza.
-Jest ok - skłamałem.
-Chcesz może wody? - zapytał zamyślony wcześniej Joe.
-Poproszę - uśmiechnąłem się blado.
-Możecie zostawić nas na kilka minut samych? - zapytał się Chester.
Pokiwali głowami i wyszli z sali.
Spojrzałem na niego wyczekująco.
-Charlie się wybudziła, ale... Mike, kurwa, nie jest dobrze - chodził po pomieszczeniu unikając mojego wzroku.
Pomimo zakazu resztkami sił usiadłem na łóżku.
-O czym ty mówisz? - zapytałem.
-Jeden z jej organów źle pracuje, nie jestem lekarzem, nie znam się na tym - mówił chaotycznie. 
-Pomóż mi wstać - powiedziałem.
-Co? - zdziwił się.
-Pomóż mi wstać idioto, idę tam.
-Zwariowałeś! Nigdzie nie idziesz, nie pozwolę ci na to! - krzyczał na mnie.
-Sam sobie poradzę - powiedziałem wstając. Zachwiałem się i upadłem na podłogę.
-Kurwa - wysyczałem.
Przyjaciel podniósł mnie z podłogi.
-Idź tam, ale tak, żeby nikt cię nie zauważył - powiedział.
-Postaram się - odpowiedziałem łapiąc za wózeczek z kroplówką.
Wyszedłem z pomieszczenia kierując swoje kroki do sąsiedniego oddziału. Nie musiałem się ukrywać, ponieważ chłopcy byli na drugim końcu korytarza i nie zwracali na mnie uwagi, a rodzice rozmawiali z lekarzem. Każdy krok był dla mnie trudem, jednak motywacją była osoba, która na mnie czekała. Oparłem się o drzwi, dzięki czemu się otworzyły. Szedłem korytarzem szukając odpowiedniej sali. W końcu ją znalazłem. Drzwi zdobiła biała kartka z napisem : ''Charlotte Wright''. Uchyliłem je. Zobaczyłem duże, śnieżnobiałe łóżko z jedną skazą, jaką były długie, ciemne włosy. Dokuśtykałem do niej. Odwróciła głowę w moją stronę. Jej oczy były załzawione. Chciała coś powiedzieć, jednak skończyło się na otwieraniu i zamykaniu ust. Złapałem ją za rękę, na co odpowiedziała mocnym uściskiem.
-Kocham cię - powiedziałem całując ją w dłoń.
-Ja ciebie też - odpowiedziała bezdźwięcznie.

Siedzieliśmy wpatrzeni w siebie przez 20 minut. Czując jej ciepło szalałem z radości. Zobaczyłem, że woreczek staje się pusty.
-Kotku, muszę już iść - wskazałem na niego.
Pokiwała  głową w geście zrozumienia.
Pocałowałem ją delikatnie w czoło i już miałem wychodzić, jednak machnąłem ręką i wróciłem na wcześniejsze miejsce. Drzwi się otworzyły i do sali weszła pulchna pielęgniarka.
-Ooo, nasza zguba się znalazła, nawet nie musiałam się nachodzić. Dlaczego opuścił pan oddział? A po za tym tu nie wolno wchodzić. Proszę w tej chwili wracać do siebie! - podniosła głos. 
Pocałowałem Charlie na pożegnanie i ruszyłem w stronę wyjścia. Odwróciłem się w jej stronę. Była bardzo blada, a jej oczy straciły kolor. Wyszedłem. Gdy wróciłem do mojej sali byli w niej rodzice, przyjaciele oraz lekarz.
-Gdzie się podziewałeś? - zaczęła ostro mama.
-Byłem u Charlie - odpowiedziałem spokojnie.
-Czujesz się już lepiej? - zapytał medyk.
-Po rozmowie z nią zawsze jest mi lepiej.
Chester uśmiechnął się szeroko.
-Siostro! - zawołał lekarz. Gdy ta się zjawiła podał jej dawki i nazwy leków, które miała mi podać.

*3 dni później*

Moje ciągłe wycieczki na oddział skończyły się tym, że zawsze pilnowała mnie jedna z pielęgniarek.
-Mikey, już wiemy, co ci jest - do sali wpadł jak torpeda mój młodszy brat.
Odłożyłem keyboarda, na którym grałem. Zrobiłem pytającą minę.
-Masz cukrzycę, tak jak ja. Zapadłeś po prostu w śpiączkę cukrzycową, dlatego wtedy zemdlałeś - powiedział.
Starannie dobrana dieta, codzienne pomiary poziomu cukru, insulina...
Świetnie, po prostu kurwa świetnie.
-Co z małą?
-Nie wiem, Chazz nie chce mówić. On coś planuje, musisz się dowiedzieć, o co mu chodzi.
Pokiwałem głową.

Chester

-I jak wyniki?
-Jest pan odpowiednim dawcą, ponieważ jest pan spokrewniony z panną Wright.
-Spokrewniony? - zapytałem bardzo zdziwiony.
-Jest pan jej ojcem - odpowiedział nadzwyczaj spokojnie.
-No tak, jestem jej przybranym ojcem.
-Nie, nic pan nie rozumie? Jest pan jej prawdziwym, znaczy się biologicznym ojcem.
Spojrzałem na lekarza zdziwiony. Dopiero po chwili doszedł do mnie sens jego słów.
-Przepraszam - powiedziałem i wyszedłem z pokoju.
Swoje kroki skierowałem w stronę sali, w której leżała Charlie.
-Super, że jesteś - powiedziała uśmiechając się szeroko w moim kierunku. Wyglądała o niebo lepiej.
-Kocham cię, wiesz? - powiedziałem całując ją w czoło.
-A ja ciebie bardziej, tato - zaśmiała się.
Tato... jak jej o tym powiedzieć? Stanąłem przy oknie i przeczesałem włosy dłonią.
-Mała, jesteś moją... - postanowiłem powiedzieć prosto z mostu, jednak jej wzrok mnie zawstydził.
-Twoją...? - niecierpliwiła się.
-Moją... Moją małą, ukochaną gwiazdeczką - powiedziałem rzucając w nią poduszką leżącą na parapecie.
-Chester, cholera jasna, wystraszyłeś mnie - powiedziała z udawaną złością.
-Charluuuuuuś! - do sali wpadł jak bomba Mikey.
Wycałował dziewczynę tak, jakby nie widział jej przez bardzo długi okres czasu. Mała zrobiła się od razu czerwona.
-Hmmmm, tobie to chyba nigdy to nie minie - zaśmiał się.
-Mike, chodź na chwilę - powiedziałem kiwając głową w stronę drzwi.
-Zaraz wrócę, kochanie - powiedział do dziewczyny całując ją.
Uznałem, że najodpowiedniejszym miejscem do rozmowy będzie szpitalny parking.
-No to o czym chciałeś gadać? - zapytał zniecierpliwiony Mike. Widać było, że chciał jak najszybciej wracać do małej.
-Masz może papierosa? - spytałem.
-Wiesz przecież, że ja nie palę. Z resztą ty chyba też - odpowiedział.
-Kurwa, jak ci to powiedzieć...
-Najlepiej zgodnie z prawdą - uśmiechnął się.
-Dializują ją od tych trzech czy czterech dni... Jej prawa nerka źle pracuje, potrzebny jest przeszczep. Nie chciałem wam mówić, bo nie było wiadome, co się z tobą dzieje... Zgłosiłem się jako potencjalny dawca i w badaniach wyszło, że mogę nim być - zacząłem.
-To świetnie, kiedy operacja? - powiedział z radością w oczach.
-Daj mi dokończyć. Mogę być dawcą, ponieważ... ponieważ jestem jej ojcem - powiedziałem kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Wpatrywał się we mnie z otwartymi ze zdziwienia ustami. Świdrował mnie swoim wzrokiem. Było mi tak miło, gdy przypominałem sobie to, że jest moją prawdziwą córką, moją najukochańszą córunią.
-Oooooojciem? - zapytał w końcu.
-Sam w to nie wierze... Jakim cudem? Przecież Lucy miałaby 14 lat...
-Tak, ale 3 lata wcześniej byliśmy w trasie... Ty już byłeś z Claudie...
-Czekaj... Charlie trafiła po urodzeniu do Domu Dziecka z tą tajemniczą karteczką...
-Ona jest dwujęzyczna. Skąd ona zna japoński i polski perfekcyjnie? - głowił się Mike.
-Moja prababcia od strony matki była polką, jeżeli dobrze pamiętam. Muszę pogadać z ojcem.
-Może ten japoński to jakieś przeznaczenie? - zapytał unosząc brwi w górę
-Zrobię testy DNA, nie chcę robić jej nadziei - powiedziałem.
-Słuchaj... Jeżeli się okaże, że jest twoją biologiczną córką, to Julie też nią jest.
-Ale jakim kurwa cudem... Ona jest w wieku Lucy, to się zgadza...
-Porozmawiaj z lekarzami, nic nie mów małej.
-Dobra, wracajmy, będzie się niecierpliwić - powiedziałem kierując się w stronę wejścia.

Gdy wróciliśmy do Charlie, Mike rzucił się jej w objęcia. Byłem szczęśliwy widząc tak szeroki uśmiech na jej twarzy. Czy Julie też jest moją córką? Jeżeli tak, to będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Powoli wycofałem się z pomieszczenia cicho zamykając drzwi. Byli tak zajęci sobą, że tego nie zauważyli. Po kilku minutach znalazłem się z powrotem na parkingu. Znalazłem na nim chłopaków.
-Słuchajcie, muszę dostać się do domu.
-Teraz? - zapytał zdziwiony Brad.
-Tak, teraz.

/Przepraszam za tak długą przerwę, ale ostatni tydzień był dla mnie tygodniem pełnym nauki, teraz mam ferie i czas na pisanie :) 
Chciałabym oświadczyć, że nie kopiuję pomysłów z innych blogów, fabułę mam w głowie od samego początku... Charlie musiała trafić do szpitala w krytycznym stanie, w następnym rozdziale wyjaśni się dlaczego...
Przepraszam Klaudię K. za to, że mogła tak pomyśleć :)
Charlie.


5 komentarzy:

  1. Super jak zawsze : ) weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no, no... Coś się rozkręca.
    To by było świetne jeśli Charlie jednak okaże się córką Chestera.
    Ale nurtuje mnie jedno, skąd ona zna Japoński? Czyżby była spokrewniona również z Mike'iem? To by był okropne, bo by nie mogła z nim być.
    Dobra ja się tu nie rozkręcam, rozdział świetny, jak zawsze.
    Życzę weny i cieplutko tulę.
    Chciałam także przypomnieć o 6 rozdziale u mnie. Wpadaj ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Eeeej Lexi ma racje !Czy to znaczy że Chazzy i Mike są rodziną ? O.o ale bym sie jarała jakby to była prawda ^^ Wtedy Chazzy i Mike =bracia. Charlie i Chazz= córka i ojciec . Jak ten komentarz jest popaprany O.o mój panie jedyny! No także weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojj nke przejmuj sie mna ;) nie chcialam cie jakos tym obrazic czy cos. Jestem podejrxliwa bo juz raz zabrano mi pomysl, ale nie wazne..
    Podobal mi sie ten rozdzial bardzo bardzo. Nie potrafie opisac tego jak bardzo... Cudowne. Chazz biologicznym ojcem Charlie? Hmm.. ciekawe. No nic tu po mnie. Weny!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za pozostawienie komentarza, jest on moją wielką motywacją. Krytykę biorę sobie do serca i robię wszystko, by opowiadanie spełniało oczekiwania czytelników.
Charlie