poniedziałek, 27 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XVI

Charlie

I znowu zostałam sama. Nienawidzę tego, jestem przyzwyczajona do tego, że Mikey zawsze przy mnie jest. W pomieszczeniu zaczęło robić się coraz jaśniej. Pełnia księżyca... Wyjęłam komórkę. Wyświetlacz zraził mnie w oczy. Gdy przyzwyczaiły się one do tak jasnego światła odczytałam, że jest północ. Bardzo chciało mi się spać, ale nie mogłam usnąć. Rozmyślałam o dziwnym zachowaniu Brada. Postanowiłam poważnie z nim porozmawiać. Wszystko zaczęło robić się ciemne i niewyraźne. Zasnęłam.

Obudziłam się. Promienie słoneczne delikatnie muskały moją twarz. Przewróciłam się na drugi bok i przestraszona krzyknęłam. Na fotelu spali wtuleni w siebie Chester i Mike. Wyglądali bardzo słodko. Drugi przebudził się i dopiero po kilkunastu sekundach zorientował się, co się dzieje.
-Chester... Ty.. ty.. ty gejuchu jeden! - wykrzyczał uwalniając się z uścisku przyjaciela.
-Jakbyś nie zauważył, to ja tu byłem pierwszy - odpowiedział mu zaspany.
-Mała, weź ogarnij swojego tatusia, bo się zaraz wkurzę - zwrócił się do mnie chłopak.
-Tato, ogarniam cię - powiedziałam od niechcenia.
Zobaczyłam, jak Chazz posyła swojemu rozmówcy wrogie spojrzenie.
-Która tak właściwie jest godzina? - zapytałam.
-10.45 - powiedział Joe wchodząc do sali.
-O kurwa, to sobie pospałam - powiedziałam przeciągając się.
-Wyrażaj się - skarcił mnie mr. Hahn.
Przewróciłam oczami, co mu się bardzo nie spodobało. Miał już coś powiedzieć, gdy Bennington do niego podszedł i wyszeptał coś na ucho. Pokiwał głową ze zrozumieniem i wyszedł.
-Co się stało? - powiedziałam drżącym głosem.

Chester

Zbieram się na odwagę.
-Co się stało? - słyszę jej głos pełen niepewności.
Czuje na sobie wzrok kumpla. Przeczesuję ręką włosy, po czym udaje się do okna. Widzę dzieci biegające wokół drzew. Ta radość na ich twarzach... Jedna dziewczynka zatrzymała się, pomachała mi i pobiegła dalej. Była niską blondyneczką z dwoma kucykami. Na sobie miała letnią, białą sukienkę w kwiatki. Uśmiechnąłem się pod nosem. W odbiciu zobaczyłem, jak Spike siada obok dziewczyny i ją obejmuje.
-Jutro z samego rana będziesz miała operację, dokładniej to przeszczep...
Słyszę, jak zaczyna płakać. Chłopak od razu ją pociesza. Mój głos był taki... beznamiętny. Nie czuje żadnych emocji. Chester, weź się w garść, twoje dziecko cierpi, a ty nic z tym nie robisz... Odwracam się. Widzę łzy spływające po jej bladej twarzyczce.
-Będziesz miała organ swojego prawdziwego ojca - mówię przeszywając ją wzrokiem.
Podnosi głowę do góry.
-Przecież... przecież on nie żyje! - mówi wybuchając na nowo.
-Cóż, czuję się bardzo dobrze, mógłbym powiedzieć, że idealnie - odpowiadam.
Patrzy na mnie pytająco. Na jej twarzy maluje się złość. Wygląda na to, że poukładała sobie wszystko w głowie.
-Zostawiłeś mnie... Zostawiłeś NAS! - wykrzyczała zaznaczając ostatnie słowo.
-Ale to nie jest tak, jak... - zacząłem spokojnie.
-Patrzcie kobiety, wasze córki jarają się facetem, który jest oszustem! - wybuchła.
-Ale ty nic nie rozu...
-To ty nic nie rozumiesz - jej czerwone od łez oczy przeszywały moje ciało nienawiścią.
Mike podszedł do mnie i poprowadził w stronę wyjścia.
-Stary, to nie było przekazane tak, jak powinno. Zajmę się tym - wyszeptał do mojego ucha.

Mike

Nie zdziwiło mnie to, jak mała zareagowała.  Ma dopiero 17 lat, nie wszystko może być dla niej jasne. Wracam do niej i przecieram z jej twarzy łzy.
-Pamiętasz, jak pytałeś się mnie ostatnio o moje marzenia? - zapytała.
-No tak - odpowiedziałem zdziwiony.
-Moim marzeniem jest, by to wszystko w końcu się skończyło - powiedziała cicho.
-Wolałabyś, żeby było jak dawniej? - przyglądałem się jej.
-Tak... Nie miałabym ciebie, nie wiedziałabym, że Julie jednak żyje, nie poznałabym swoich idoli, ale... ale miałabym spokój - spuściła głowę w dół.
-Hej, mała, nie myśl tak. Nie zawsze wszystko się układa, ale wszystko dzieje się w określonym celu... To było ci pisane, tego już nie zmienisz... - złapałem ją za rękę.
-Ale dlaczego on nas zostawił? Dlaczego Ju mieszka z obcymi ludźmi, a nie ze mną? Dlaczego to wszystko jest takie pokręcone? - zadawała pytania, które ją dręczyły.
-Zrozum, on nie wiedział, że ty się urodziłaś... Łatwiej będzie, gdy opowiem ci całą historię - powiedziałem.

20 lat temu Chester i Claudie poznali się na festynie dla osób uzdolnionych muzycznie organizowanym przez jej szkołę. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia i dosyć szybko zostali parą. Ona miała wtedy 14 lat, on 17. Wszyscy byli przeciwni ich związkowi,  jednak oni nie odpuścili. Musieli być razem, ich uczucie było zbyt mocne, by zrezygnować z niego przez głupie gadki rodziców czy sąsiadów. Miesiąc po jej osiemnastce pobrali się. Ich związek został wystawiony na próbę - wyjechaliśmy w trasę trwającą 10 miesięcy... Gdy Lucy się urodziła Claudie miała 21 lat. Chazz nie mógł się ogarnąć, taki był szczęśliwy. Z resztą ja też, przylepka ''wujek'' bardzo mi pasowała. Wujek Mike, rozumiesz? Uwielbiałem tą małą, była takim radosnym dzieckiem. Gdy ona spadła z tych drabinek... Gdyby były porządnie przymocowane nic by się nie stało. Ona dalej by żyła. Obydwoje się załamali. On szukał pocieszenia w pracy, ona w kieliszku. Wkrótce się rozwiedli. 
Gdy kilka dni temu dowiedział się, że będziesz potrzebowała przeszczepu ani razu się nie zawahał. Zgłosił się na dawcę. Odpowiednie badania wykazały, że jest twoim biologicznym ojcem. Nawet nie wiesz, w jak wielkim był szoku. 14 lat wcześniej stracił jedyną córkę, a nagle okazuje się, że ma też drugą. Zapewne zadałaś sobie pytanie : jeśli ty jesteś jego dzieckiem, to co z Julie? Przecież wy jesteście jak dwie krople wody... \Wewnątrzszpitalne dochodzenie wykazało, że dziewczynki urodziły się tego samego dnia i przez nieodpowiedzialną pielęgniarkę zostały podmienione. Twoja siostra trafiła do rodziny, która kilka dni później oddała ją do adopcji. Miałyście wielkie szczęście, że trafiłyście do jednego Domu Dziecka. Resztę już znasz...

-To... To jest niemożliwe - powiedziała zszokowana.
-Dlaczego tak uważasz? - zapytałem.
-Jakim cudem jesteśmy dwujęzyczne? I dlaczego jednym z tych języków nie jest angielski?
-Zarówno Chester jak i Claudie mają w rodzinie Japończyka. Jego prapraprababcia była Polką, więc i te geny do was dotarły.
-Ja słyszałam o takich historiach w telewizji, w radiu, czytałam w gazecie... ale że to spotkało mnie? - mówiła w wielkim szoku.
-Rozumiem cię, sam bym w to nie uwierzył... Planujemy z chłopcami zakup jednego, wielkiego domu, chcemy, by twoja siostra również z nami zamieszkała.
-Ona jest bezkonfliktowa, zgodzi się, na pewno - powiedziała cicho.
Siedzieliśmy w ciszy już dłuższy czas. W jej oczach pojawiały się naprzemiennie łzy i iskierki radości.
-Mike... Ja nie będę mogła ćwiczyć, prawda? Ja tak kocham sport, nie chcę tego stracić...
-A kto tak powiedział? - zapytałem, chociaż znałem odpowiedź -nie wierz w te brednie, co piszą na necie. Będziesz mogła tańczyć, śpiewać, jeździć na rolkach czy rowerze... Po prostu będziesz musiała uważać na to, by się nie odwodnić - powiedziałem ściskając jej dłoń mocniej.
Pokiwała głową w geście zrozumienia.
-Wszystko potrafię spieprzyć. Zraniłam Chazza... - wyszeptała.
-Wy musicie po prostu szczerze porozmawiać - poradziłem.
-Ja się tak bardzo boję - powiedziała przytulając się do mnie.

Dwa tygodnie później.

-Zaczynamy życie od nowa - powiedział Chester stojąc przed drzwiami naszego nowego domu.
Zobaczyłem, jak Charlie czule obejmuje siostrę. Podszedłem do nich.
-Dziękuje - powiedziała bezdźwięcznie miniaturka mojej dziewczyny.

/Rozdział jak zawsze dedykowany jest Magdzie, dziękuje Mysiu <3
Charlie

piątek, 24 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XV

Chester

-Chodź - powiedział Dave wyrzucając papierosa.
Chwycił mnie za rękaw i zaprowadził w stronę auta.
-Chester, co ty odpierdzielasz? - zapytał ostrym głosem gdy byliśmy już w pojeździe.
-Musimy jechać do Los Angeles, potem lecę do Phoenix - powiedziałem urażony tonem jego głosu.
-Na jasną cholerę?! - krzyczał na mnie.
-Jeżeli zamierzasz się na mnie wyżywać to zostaw mi w stacyjce kluczyki, sam pojadę.
Ku mojemu zdziwieniu Phoenix wykonał moją prośbę i wyszedł z auta. Udał się w stronę chłopaków.
-Kurwa mać! - wykrzyczałem.
Wyjąłem telefon.
-Rose? Z tej strony Chester. Musimy się spotkać, najlepiej dzisiaj.
-Dobrze, przyjedź do mnie, chyba nie zapomniałeś adresu przez te wszystkie lata? - odpowiedziała mi ciepłym głosem.
-Będę za 5 godzin - powiedziałem rozłączając się.
Mam dwa dni na dowiedzenie się prawdy.

-Chester, witaj - usłyszałem głos Rose, gdy podjechałem na podjazd jej domu - co cię do mnie sprowadza?
-Musimy poważnie porozmawiać.
-O czym? - zapytała.
-Raczej o kim. O Claudie.
-Dlaczego do tego wracasz? Jej już nie ma - powiedziała lekko zdenerwowana prowadząc mnie w stronę wejścia.
Nie odpowiedziałem, by nie wywoływać niepotrzebnej kłótni.
-Czego się napijesz? Kawy, herbaty, soku? - zapytała gdy dotarliśmy do salonu.
-Kawę poproszę - odpowiedziałem rozglądając się po pomieszczeniu.
Nic się w nim nie zmieniło. Naprzeciwko kanapy na której siedziałem dalej umieszczona była komoda. Jak zwykle stało na niej wiele zdjęć oprawionych w wymyślne ramki.
-Dlaczego chcesz o niej rozmawiać? Daj jej spokój... - powiedziała wracając z kuchni z gorącymi napojami.
-Kilka miesięcy temu adoptowałem 17 letnią dziewczynę. Ma na imię Charlie. Leży teraz w szpitalu, jest dializowana, ponieważ jej prawa nerka nie chce pracować. Zrobiłem badania w kierunku wskazania mnie jako dawcę. Wykazały one, że jestem jej ojcem, biologicznym ojcem. Claudie była moją pierwszą dziewczyną, ona na pewno jest jej matką. Według moich obliczeń Charlie musiała urodzić się, gdy miała 18 lat. Byliśmy wtedy razem, nasz związek wisiał na włosku ponieważ wyjechałem w trasę. Chcę, byś wytłumaczyła mi, jak to możliwe, że nie wiedziałem o tym, że mam starszą córkę, dlaczego od urodzenia jej domem był Dom Dziecka? Wiedziałaś o tym?
-Ja cię tak bardzo przepraszam... - powiedziała rozpłakując się.

Mike

-Odbierz ten cholerny telefon... No dajesz, Chazz... - szeptałem do siebie dzwoniąc po raz kolejny do przyjaciela.
-Mike, co jest? - zapytał Brad wychodząc z kafejki.
-Dzwonie do niego już 10 raz, nie odbiera.
-Phoenix ci nie powiedział? Pojechał do domu.
-DO DOMU?! Co on sobie wyobraża? Zostawił Charlie samą?
-Proszę o spokój! - upomniała nas kobieta w lekarskim kitlu.
-Powiedział, że ma do załatwienia ważną sprawę, czy coś w tym stylu. Trzymaj, kupiłem ci kawę - wręczył mi kubek z gorącą, ciemnobrązową cieczą - masz też sok dla małej - wyjął z torby butelkę.
-Dzięki, stary - powiedziałem
-Idę pozbyć się tego cholerstwa - powiedział wskazując na nogę.
-Powodzenia - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem udając się w stronę sali mojej dziewczyny.
-Kto zostawił mnie samą? - powiedziała blada istotka.
Chyba zrobiłem głupią minę, ponieważ szybko dodała.
-Tak się wydarłeś, że chyba w całym szpitalu było cię słychać. Gdzie Chester? Chciałabym z nim o czymś pogadać.
-O czym?
-W ogrodzie spacerowała staruszka z pięknym pieskiem, to był Berneński Pies Pasterski - zrobiła wymowną minę.
Spojrzałem przed siebie. No tak, za oknem był wielki park, jednak przy szpitalu przypominał bardziej ogród z alejkami.
-Piesek powiadasz? Przecież to wielkie bydle.
-Mikey, prooooooszę - przybrała słodką minkę. - zawsze chciałam mieć jakieś zwierzątkooo - przeciągała nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Chester też chciał mieć zwierzątko, najpierw wziął kota, potem ciebie - zaśmiałem się.
-Podobno koty lepiej czują się w dwójkę niż samotnie - powiedziała podchwytując mój humor.
-Chce ci się pić? Brad kupił ci sok - podałem jej butelkę.
-Mój ulubiony, zapamiętał - uśmiechnęła się pod nosem.
-Lepiej się już czujesz? - powiedziałem siadając na łóżku i chwytając  ją za rękę.
-Jeżeli zamierzasz trzymać mi pod nosem kubek z kawą... - zaczęła. No tak, ona ma bzika na punkcie kawy. Położyłem kubek na stoliku.
-Od razu lepiej - zaśmiała się, jednak od razu się skrzywiła.
-Co się dzieje? - wystraszyłem się.
-Nie, nic, trochę bolą mnie plecy - powiedziała poprawiając się. Po chwili uśmiechnęła się do mnie.
-Ty tak słodko wyglądasz, nawet w szpitalu - powiedziałem całując ją w czoło.
-Mike, popatrz - poderwała się, co spowodowało grymas bólu. Jej palec powędrował w stronę okna.
Podszedłem do niego. Alejką szła na oko 70 letnia kobieta. Prowadziła na smyczy pięknego, dorosłego berneńczyka. Odwróciłem się w stronę dziewczyny. W jej oczach świeciły radosne iskierki. Pomachała ręką do kobiety, która wkrótce odeszła.
-Za 15 minut znowu będą tutaj przechodzić. Mógłbyś otworzyć okno? Barry lubi sobie do mnie zajrzeć - zaśmiała się. Zdziwiony wykonałem prośbę i wróciłem na wcześniejsze miejsce.
Zafascynowana dziewczyna opowiadała mi o książce, którą dała jej do poczytania jedna z pielęgniarek. Był to pierwszy tom mojej ulubionej serii - Dary Aniołów. Wymieniliśmy się spostrzeżeniami.
-Witaj, Charlie - usłyszałem za sobą ciepły głos.
-Dzień dobry - uśmiechnęła się mała.
Pies stanął na tylnych łapach, przednimi oparł się o parapet.
-Kotku, pomóż mi, chce go pogłaskać - mówiła wciąż uśmiechnięta.
-Nie wolno ci wstawać.
-Ale... - zaczęła.
-Słuchaj starszych, kochaniutka, my tu zawsze spacerujemy, więc jeszcze nie raz go pogłaskasz. Musimy już iść, w domu czeka na nas ciepły obiadek. - powiedziała.
-Do jutra - pomachała jej dziewczyna.
-Poruszę niebo i ziemię, ale ona będzie miała takiego psiaka - pomyślałem całując ją w usta.

Chester

-Cześć, mamo - powiedziałem, gdy telefon odebrała rodzicielka.
-Chazz, skarbie, kiedy do mnie wpadniesz?
-Miałem dzisiaj przyjechać, ale wracam do szpitala, kiedyś ci wyjaśnię - przerwałem jej, gdy chciała zapytać w jakim celu tam jadę - odpowiedź mi tylko : w naszej rodzinie jest jakiś Japończyk?
-Mój dziadek miał ojca Japończyka... Ja jestem w połowie Polką, więc nie jesteśmy ''czystymi'' Amerykanami jak większość. Ale to długa historia, musiałabym pokazać ci kilka albumów, poopowiadać historyjki...- rozgadała się.
-Czekaj, czekaj... Mamy w rodzinie Polaka i Japończyka, tak? - przerwałem jej.
-No tak.
-Mamo, nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś. Kocham cię, pa - powiedziałem szybko, po czym się rozłączyłem.
Spojrzałem na wyświetlacz komórki.
-O cholera - powiedziałem widząc tak dużo nieodebranych połączeń od przyjaciela.
Drżącymi dłońmi wybrałem jego numer. Usłyszałem sygnał rozpoczynający rozmowę. Będzie się działo.
-Ty... - wykrzyczał w moją stronę wiele niecenzuralnych epitetów.
-Mike... - przerywałem mu, jednak nie dawało to żadnego rezultatu - MICHAEL! - wykrzyczałem. W tym momencie skończył swój monolog.
-Wypatroszę cię kiedyś - stwierdził.
-Czekam - odpowiedziałem słodkim głosem - wracam już, za jakieś 5 godzin powinienem być, mogą zastać mnie korki.
-Gdzie ty tak właściwie się podziewałeś? - zapytał uspokojony.
-Spotkałem się z matką Claudie... Opowiedziała mi całkiem ciekawą historię... - zamyśliłem się.
-Idę do małej. Kup po drodze wielki bukiet róż, ok? Będą mi potrzebne - zaśmiał się - szerokiej drogi.
-Cześć - pożegnałem się wkładając kluczyki do stacyjki. W drogę...

Charlie

Mike wyszedł na korytarz, ponieważ ktoś do niego zadzwonił. Po 3 minutach do sali wślizgnął się Brad.
-Nareszcie zdjęli ci gips - powiedziałam wskazując na jego nogę.
-Nareszcie czuję, że żyje - powiedział udając samolot.
Mój serdeczny wybuch śmiechu bardzo go ucieszył.
-Dzięki za sok - uśmiechnęłam się.
Usiadł na fotelu koło mojego łóżka. Odgarnął mi włosy z twarzy i złapał za rękę. Cofnęłam ją, ale on nie dał za wygraną. W kącikach jego oczu zauważyłam malutkie kropelki. Jego wzrok wędrował po całym pomieszczeniu. W końcu, po 10 minutach zatrzymał go na moich oczach. Spuścił głowę w dół. Do sali wpadł mój chłopak. Spowodowało to, że Brad poderwał się ze swojego miejsca.
-Ooo, cześć, chłopcy cię szukają - zwrócił się do niego.
-To ja już pójdę - powiedział i pospiesznie wyszedł.
-Kolacja, skarbie, kolacja - powiedział machając mi przed nosem papierową torbą.
-Ty zawsze trafisz w mój gust - odpowiedziałam odpakowując ulubioną kanapkę.

-Mike, co mi jest? - powiedziałam popijając herbatkę.
-Mała, ja nie mogę ci powiedzieć.
-Dlaczego? - oburzyłam się.
-Jutro ci wszystko wyjaśnię, dobrze? - odpowiedział.
-No dobrze - powiedziałam niezbyt zadowolona.
-Pan się przypadkiem nie zasiedział? Jest już dawno po odwiedzinach, proszę wyjść - do sali weszła nielubiana przez nas puszysta pielęgniarka z porcją leków dla mnie.
-Do jutra kochanie, kolorowych snów - pocałował mnie.
-Do jutra... - odpowiedziałam połykając pierwszą tabletkę.

/Od następnego rozdziału wszystko zacznie nabierać tempa... 
Dziękuje Wam za tak miłe komentarze, są dla mnie wielką motywacją <3
Charlie

wtorek, 21 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XIV

Chester


Wychodzimy z sali.
-Córka jest już przytomna, jednak nie może pan do niej iść, robimy jej jeszcze badania... Podejrzewamy, że powodem tak złego stanu zdrowia jest zła praca jednego z organów, ale tak jak mówiłem, robimy jeszcze badania - mówi lekarz
-Nie, tylko nie to...
Kładzie mi rękę na ramieniu i odchodzi.
Siadam na krześle i przeczesuję włosy ręką.
Słyszę czyjeś kroki, ale nie interesuje mnie to.
Moja mała istotka leży tam sama, nie ma przy niej nikogo...
Podchodzę do szklanych drzwi z napisem ''Oddział Intensywnej Opieki Medycznej''.
Kładę ręce na szybie.
Czuję wielką pustkę.
Mam ochotę zaśpiewać jej coś.

Weep not for roads untraveled
Weep not for sights unseen
May your love never end
 And if you need a friend
There's seat here alongside me...


Łzy, jedna za drugą, spływają mi po policzku.
Nie czuje wstydu.
Tak Chester, ty masz uczucia.
Ty płaczesz.
Ty cierpisz.
Ty się martwisz.
To czuł Mike szukając cię po nieciekawych częściach miasta.
Znajdował cię zaćpanego.
Nie chciałeś jego pomocy.
Nie był twoim przyjacielem.
Nim była torebka z białym proszkiem.
DOŚĆ.
Wspomnienia...
Odejdźcie.
To zamknięty rozdział w moim życiu.
Teraz liczy się tylko ona...
Brunetka z głębokimi, ciemnobrązowymi, prawie że czarnymi oczami.
Mała, brakuje mi ciebie.
Mike cię potrzebuje.
On musi wyzdrowieć.
Wróć...
-Chester! - słyszę wołanie.
Odwracam się powoli. 
-Muto, Donna... Dobrze, że jesteście - mówię wpadając im w ramiona.

Mike

Słyszę prawie że płaczliwy głos mojego przyjaciela. Coś jest nie tak, czuję to. Po 15 minutach wraca do sali, jednak nie jest sam.
-Mikey, skarbie - słyszę głos mamy. Mocno się do mnie przytula.
-Mamoooo - przeciągam będąc podduszany.
-Tato, lekarz kazał wam się do niego zgłosić - powiedział Jay.
-Ok, już idziemy. Donno, udusisz nam syna! - zaśmiał się Japończyk.
-Pachniała perfumami, które daliśmy jej na Dzień Matki - uśmiechnął się mój brat, gdy rodzice wyszli z pomieszczenia.
Pokiwałem głową.
Czułem się spełniony.
Byłem otoczony rodziną i przyjaciółmi.
Jednak... brakowało tej najważniejszej.
Poczułem pieczenie w oczach. 
Nie chciałem płakać, ale to było silniejsze ode mnie.
-Mike... - usłyszałem głos Chazza.
-Jest ok - skłamałem.
-Chcesz może wody? - zapytał zamyślony wcześniej Joe.
-Poproszę - uśmiechnąłem się blado.
-Możecie zostawić nas na kilka minut samych? - zapytał się Chester.
Pokiwali głowami i wyszli z sali.
Spojrzałem na niego wyczekująco.
-Charlie się wybudziła, ale... Mike, kurwa, nie jest dobrze - chodził po pomieszczeniu unikając mojego wzroku.
Pomimo zakazu resztkami sił usiadłem na łóżku.
-O czym ty mówisz? - zapytałem.
-Jeden z jej organów źle pracuje, nie jestem lekarzem, nie znam się na tym - mówił chaotycznie. 
-Pomóż mi wstać - powiedziałem.
-Co? - zdziwił się.
-Pomóż mi wstać idioto, idę tam.
-Zwariowałeś! Nigdzie nie idziesz, nie pozwolę ci na to! - krzyczał na mnie.
-Sam sobie poradzę - powiedziałem wstając. Zachwiałem się i upadłem na podłogę.
-Kurwa - wysyczałem.
Przyjaciel podniósł mnie z podłogi.
-Idź tam, ale tak, żeby nikt cię nie zauważył - powiedział.
-Postaram się - odpowiedziałem łapiąc za wózeczek z kroplówką.
Wyszedłem z pomieszczenia kierując swoje kroki do sąsiedniego oddziału. Nie musiałem się ukrywać, ponieważ chłopcy byli na drugim końcu korytarza i nie zwracali na mnie uwagi, a rodzice rozmawiali z lekarzem. Każdy krok był dla mnie trudem, jednak motywacją była osoba, która na mnie czekała. Oparłem się o drzwi, dzięki czemu się otworzyły. Szedłem korytarzem szukając odpowiedniej sali. W końcu ją znalazłem. Drzwi zdobiła biała kartka z napisem : ''Charlotte Wright''. Uchyliłem je. Zobaczyłem duże, śnieżnobiałe łóżko z jedną skazą, jaką były długie, ciemne włosy. Dokuśtykałem do niej. Odwróciła głowę w moją stronę. Jej oczy były załzawione. Chciała coś powiedzieć, jednak skończyło się na otwieraniu i zamykaniu ust. Złapałem ją za rękę, na co odpowiedziała mocnym uściskiem.
-Kocham cię - powiedziałem całując ją w dłoń.
-Ja ciebie też - odpowiedziała bezdźwięcznie.

Siedzieliśmy wpatrzeni w siebie przez 20 minut. Czując jej ciepło szalałem z radości. Zobaczyłem, że woreczek staje się pusty.
-Kotku, muszę już iść - wskazałem na niego.
Pokiwała  głową w geście zrozumienia.
Pocałowałem ją delikatnie w czoło i już miałem wychodzić, jednak machnąłem ręką i wróciłem na wcześniejsze miejsce. Drzwi się otworzyły i do sali weszła pulchna pielęgniarka.
-Ooo, nasza zguba się znalazła, nawet nie musiałam się nachodzić. Dlaczego opuścił pan oddział? A po za tym tu nie wolno wchodzić. Proszę w tej chwili wracać do siebie! - podniosła głos. 
Pocałowałem Charlie na pożegnanie i ruszyłem w stronę wyjścia. Odwróciłem się w jej stronę. Była bardzo blada, a jej oczy straciły kolor. Wyszedłem. Gdy wróciłem do mojej sali byli w niej rodzice, przyjaciele oraz lekarz.
-Gdzie się podziewałeś? - zaczęła ostro mama.
-Byłem u Charlie - odpowiedziałem spokojnie.
-Czujesz się już lepiej? - zapytał medyk.
-Po rozmowie z nią zawsze jest mi lepiej.
Chester uśmiechnął się szeroko.
-Siostro! - zawołał lekarz. Gdy ta się zjawiła podał jej dawki i nazwy leków, które miała mi podać.

*3 dni później*

Moje ciągłe wycieczki na oddział skończyły się tym, że zawsze pilnowała mnie jedna z pielęgniarek.
-Mikey, już wiemy, co ci jest - do sali wpadł jak torpeda mój młodszy brat.
Odłożyłem keyboarda, na którym grałem. Zrobiłem pytającą minę.
-Masz cukrzycę, tak jak ja. Zapadłeś po prostu w śpiączkę cukrzycową, dlatego wtedy zemdlałeś - powiedział.
Starannie dobrana dieta, codzienne pomiary poziomu cukru, insulina...
Świetnie, po prostu kurwa świetnie.
-Co z małą?
-Nie wiem, Chazz nie chce mówić. On coś planuje, musisz się dowiedzieć, o co mu chodzi.
Pokiwałem głową.

Chester

-I jak wyniki?
-Jest pan odpowiednim dawcą, ponieważ jest pan spokrewniony z panną Wright.
-Spokrewniony? - zapytałem bardzo zdziwiony.
-Jest pan jej ojcem - odpowiedział nadzwyczaj spokojnie.
-No tak, jestem jej przybranym ojcem.
-Nie, nic pan nie rozumie? Jest pan jej prawdziwym, znaczy się biologicznym ojcem.
Spojrzałem na lekarza zdziwiony. Dopiero po chwili doszedł do mnie sens jego słów.
-Przepraszam - powiedziałem i wyszedłem z pokoju.
Swoje kroki skierowałem w stronę sali, w której leżała Charlie.
-Super, że jesteś - powiedziała uśmiechając się szeroko w moim kierunku. Wyglądała o niebo lepiej.
-Kocham cię, wiesz? - powiedziałem całując ją w czoło.
-A ja ciebie bardziej, tato - zaśmiała się.
Tato... jak jej o tym powiedzieć? Stanąłem przy oknie i przeczesałem włosy dłonią.
-Mała, jesteś moją... - postanowiłem powiedzieć prosto z mostu, jednak jej wzrok mnie zawstydził.
-Twoją...? - niecierpliwiła się.
-Moją... Moją małą, ukochaną gwiazdeczką - powiedziałem rzucając w nią poduszką leżącą na parapecie.
-Chester, cholera jasna, wystraszyłeś mnie - powiedziała z udawaną złością.
-Charluuuuuuś! - do sali wpadł jak bomba Mikey.
Wycałował dziewczynę tak, jakby nie widział jej przez bardzo długi okres czasu. Mała zrobiła się od razu czerwona.
-Hmmmm, tobie to chyba nigdy to nie minie - zaśmiał się.
-Mike, chodź na chwilę - powiedziałem kiwając głową w stronę drzwi.
-Zaraz wrócę, kochanie - powiedział do dziewczyny całując ją.
Uznałem, że najodpowiedniejszym miejscem do rozmowy będzie szpitalny parking.
-No to o czym chciałeś gadać? - zapytał zniecierpliwiony Mike. Widać było, że chciał jak najszybciej wracać do małej.
-Masz może papierosa? - spytałem.
-Wiesz przecież, że ja nie palę. Z resztą ty chyba też - odpowiedział.
-Kurwa, jak ci to powiedzieć...
-Najlepiej zgodnie z prawdą - uśmiechnął się.
-Dializują ją od tych trzech czy czterech dni... Jej prawa nerka źle pracuje, potrzebny jest przeszczep. Nie chciałem wam mówić, bo nie było wiadome, co się z tobą dzieje... Zgłosiłem się jako potencjalny dawca i w badaniach wyszło, że mogę nim być - zacząłem.
-To świetnie, kiedy operacja? - powiedział z radością w oczach.
-Daj mi dokończyć. Mogę być dawcą, ponieważ... ponieważ jestem jej ojcem - powiedziałem kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Wpatrywał się we mnie z otwartymi ze zdziwienia ustami. Świdrował mnie swoim wzrokiem. Było mi tak miło, gdy przypominałem sobie to, że jest moją prawdziwą córką, moją najukochańszą córunią.
-Oooooojciem? - zapytał w końcu.
-Sam w to nie wierze... Jakim cudem? Przecież Lucy miałaby 14 lat...
-Tak, ale 3 lata wcześniej byliśmy w trasie... Ty już byłeś z Claudie...
-Czekaj... Charlie trafiła po urodzeniu do Domu Dziecka z tą tajemniczą karteczką...
-Ona jest dwujęzyczna. Skąd ona zna japoński i polski perfekcyjnie? - głowił się Mike.
-Moja prababcia od strony matki była polką, jeżeli dobrze pamiętam. Muszę pogadać z ojcem.
-Może ten japoński to jakieś przeznaczenie? - zapytał unosząc brwi w górę
-Zrobię testy DNA, nie chcę robić jej nadziei - powiedziałem.
-Słuchaj... Jeżeli się okaże, że jest twoją biologiczną córką, to Julie też nią jest.
-Ale jakim kurwa cudem... Ona jest w wieku Lucy, to się zgadza...
-Porozmawiaj z lekarzami, nic nie mów małej.
-Dobra, wracajmy, będzie się niecierpliwić - powiedziałem kierując się w stronę wejścia.

Gdy wróciliśmy do Charlie, Mike rzucił się jej w objęcia. Byłem szczęśliwy widząc tak szeroki uśmiech na jej twarzy. Czy Julie też jest moją córką? Jeżeli tak, to będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Powoli wycofałem się z pomieszczenia cicho zamykając drzwi. Byli tak zajęci sobą, że tego nie zauważyli. Po kilku minutach znalazłem się z powrotem na parkingu. Znalazłem na nim chłopaków.
-Słuchajcie, muszę dostać się do domu.
-Teraz? - zapytał zdziwiony Brad.
-Tak, teraz.

/Przepraszam za tak długą przerwę, ale ostatni tydzień był dla mnie tygodniem pełnym nauki, teraz mam ferie i czas na pisanie :) 
Chciałabym oświadczyć, że nie kopiuję pomysłów z innych blogów, fabułę mam w głowie od samego początku... Charlie musiała trafić do szpitala w krytycznym stanie, w następnym rozdziale wyjaśni się dlaczego...
Przepraszam Klaudię K. za to, że mogła tak pomyśleć :)
Charlie.


niedziela, 12 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XIII

Mike

Zasnęła wtulona we mnie. Obserwowałem spokojne ruchy jej ciała. Wcześniej nawet nie marzyłem o dziewczynie, a trafiła mi się taka piękna, drobniutka istotka i to jeszcze córka mojego kumpla. ''Dbaj o nią'' chodził mi po głowie głos ojca. Zamyśliłem się. Otworzyła oczy. Uśmiechnąłem się, jednak nie odwzajemniła tego.
-Mike... - wyszeptała.
-Co się dzieje? Charlie? - zacząłem nią potrząsać. Straciła przytomność - Pomóżcie mi! - wykrzyczałem jak najgłośniej potrafiłem. Upewniłem się, że oddycha spokojnie i położyłem ją na plecach. Pod nogi włożyłem koc zwinięty w rulonik. Zobaczyłem, że jej klatka piersiowa unosi się coraz rzadziej. Klęknąłem i złapałem ją za dłoń. Do pokoju wpadł mr. Hahn.
-Kurwa, Mike! - wyrwało mu się. Podbiegł do łóżka i odsunął mnie od dziewczyny - nie stój tak, dzwoń na pogotowie! Chester! - wydarł się w stronę drzwi.
Wyjąłem z kieszeni komórkę, jednak wypadła mi z rąk roztrzaskując się. Działałem jak w amoku. Nagle wszystko zwolniło, a mnie zrobiło się ciemno przed oczami. Spadam.

-Mikuś, powiedź tata. Ta-ta, powtórz - Japończyk kieruje swoje słowa do ośmiomiesięcznego synka.
-Mama - mówi roześmiany chłopczyk.
-Muto, rozumiem, że jesteś zazdrosny, ale on ma dopiero 8 miesięcy - do salonu weszła uśmiechnięta młoda kobieta.
-Może masz rację, Donno... Mikey, idziemy na spacer? - pyta mężczyzna podnosząc dziecko z maty.
-Taaa-ta -gaworzy Mike
-Słyszałaś? Nareszcie wypowiedział to słowo! Gdzie mój kalendarz, muszę to zapisać! - dwudziestoparolatek wybiega z pokoju.

-Mamusiu, a co to jest? - pyta chłopczyk p
odnosząc ze stolika przedmiot.
- To jest model statku, synku. Podoba ci się?
-Baldzo! - odpowiada.
-Bardzo - poprawia go matka odsuwając mu z oczu grzywkę.
-A co to za statek? - ciągnie temat zaciekawiony.
-To jest Titanic, jak będziesz starszy to opowiem ci o nim więcej. Zmykaj spać, jutro twój pierwszy dzień w szkole - mówi całując syna w czoło.
-Kocham cię mamusiu - mówi chłopiec, po czym biegnie w stronę schodów.

-Nigdzie nie pójdziesz! - krzyczy kobieta.

-A chcesz się przekonać? - odpowiada nastolatek.
-Mike, nie dyskutuj ze mną. To nie jest towarzystwo dla ciebie, stoczysz się!
-Nie stoczę się, mam swój rozum - mówi chłopak wychodząc z domu.
-Michael, w tej chwili wracaj! - wybiega za nim matka, jednak nic to nie daje.

-To jak w końcu nazwiemy zespół? Wszystkie nazwy są pozajmowane... - długowłosy brunet usiadł na głośniku.

-Lincoln Park... Lincoln Park... Lincoln... - chłopak z wieloma tatuażami chodził po improwizorycznym studiu - Linkin!
-Co Linkin? - zapytał rudobrody.
-Linkin Park! Nazwa zespołu! - krzyczał podekscytowany - zgadzacie się?
-No jasne, idę po szampana - zaśmiał się Koreańczyk wychodząc z pomieszczenia.
-Zaczynamy nowy rozdział w naszym życiu - wzniósł toast perkusista.

-Chester, oszalałeś? Po co chcesz adoptować dziecko? I to jeszcze dziewczynę, 17 letnią dziewczynę! - krzyczał na przyjaciela brunet.
-Mike, ty nic nie rozumiesz, ja...
-Pomyśl. Adopcja to nie decyzja na kilka dni, tylko na całe życie - przerwał mu po czym zostawił kumpla samego.

-Mikuś, kocham cię - powiedziała brunetka uśmiechając się.
-Charluś, ja ciebie też - odpowiada chłopak całując ją w usta.

Budzę się. Wszechobecna biel razi mnie w oczy. Ktoś trzyma mnie za dłoń. Przewracam głowę w prawo i orientuje się, że jest to Jason.
-Jay? Co ty tutaj robisz? - mówię szeptem.
-Nic nie mów, musisz odpoczywać - odpowiada swoim ciepłym głosem - rodzice już tu jadą, trochę im to zajmie. Pójdę powiadomić lekarza, że się wybudziłeś.
Lekarza? Czyli jestem w szpitalu.
-Ale co z Charlie? - pytam przypominając sobie ostatnią scenę.
-Char... - zawahał się - Ja... ja zaraz wracam - wstał i udał się w stronę wyjścia.
-Młody, czekaj, nie wychodź! - mówię do brata, jednak on wychodzi - cholera jasna!

Chester

Słyszę krzyk Joe'go, biegnę w jego stronę. Widok, jaki zastaję wprawia mnie w osłupienie. Mężczyzna reanimuje moją córkę, a mój przyjaciel leży nieprzytomny na podłodze. Kucam koło niego i próbuje ocucić. Kawałek rozbitej obudowy telefonu wbija mi się rękę. 
-Chazz, zadzwoń na pogotowie, Mike miał to zrobić, ale widzisz co się stało z jego komórką.
10 minut oczekiwania dłużyło mi się niewyobrażalnie. Co się im obydwu stało? W międzyczasie dołączyła do nas reszta.
-Zabieramy ich do tego szpitala, proszę się jak najszybciej pojawić - mówi lekarz podając mi karteczkę z adresem.
-Będziemy jechać tuż za wami - odpowiedział Rob.
-Proszę zabrać dokumenty, to bardzo ważne - powiedział jeden z sanitariuszy.

Po około 20 minutach byliśmy na miejscu. Pielęgniarka wskazała nam sale, w których znajdują się dwie najważniejsze dla mnie osoby.
-Chyba zadzwonię do Jasona, powinien wiedzieć, co dzieje się z jego bratem... - chodziłem po korytarzu.
-Nie zapominaj o jego rodzicach, zadzwoń do nich - odpowiedział Dave.
Spojrzałem na chłopaków. Brad siedział w kącie cicho płacząc i mówiąc coś pod nosem, Joe siedział na krześle mocno się nad czymś zastanawiając, Rob chodził po szpitalnym korytarzu wymachując rękami. No tak, perkusja to całe jego życie. Phoenix położył mi rękę na ramię i spojrzał się współczująco.
-Zrobić to za ciebie? - zapytał.
-Nie, dam sobie radę - odpowiedziałem wyszukując w komórce numer telefonu młodszego brata Mike'a.

Jason

Ze snu wyrywa mnie dźwięk telefonu. Nie patrząc na wyświetlacz odbieram połączenie.
-Słucham? - mówię zaspany.
-Jason? Jason Shinoda? - słyszę znajomy mi głos.
-Chester? Stary, wiesz która jest godzina? - odpowiadam wkurzony.
-Poczekaj, nie denerwuj się. Mike jest w szpitalu, mógłbyś przyjechać z rodzicami? - mówi do mnie głosem z nutką strachu.
-Rodzice wyjechali do Nowego Yorku... Jaki szpital? - pytam.
-Saint Johns Health Center.
-Będę tam za 3 godziny. Dzięki za wiadomość Chazz, trzymajcie się - mówię rozłączając się.
Ubieram ciemne jeansy oraz zwykły T-shirt. Dalej nie mogę uwierzyć w to, co powiedział mi Bennington. Mój brat w szpitalu? Ale dlaczego? Wyciągam komórkę i wybieram numer mamy.
-Synku, dlaczego nie śpisz? W Kalifornii jest środek nocy! - podnosi głos.
-Mamo, uspokój się. Musicie wracać, jak najszybciej - mówię szybko - Mike'owi coś się stało.
-Jak to mu się coś stało? Gdzie ty jesteś? - pyta coraz bardziej zdenerwowana.
-Wychodzę z domu, jadę do Saint Johns Health Center. Postarajcie się przybyć szybko - rozłączam się.
Biorę z szafki kluczyki do samochodu i wychodzę z domu.
-Powiem ojcu, że po nocy chodzisz! - jak z pod ziemi pojawiła się nielubiana przeze mnie sąsiadka.
-Proszę bardzo, mogę pani numer podać - odpowiadam wsiadając do auta.
-Gówniarz - usłyszałem obelgę w swoim kierunki i trzaśnięcie drzwiami.
Ustawiłem na GPS cel podróży.
-Cholera, 3 i pół godziny... - mówię do siebie wyciągając z kieszeni telefon i wybierając numer Chestera.
-Cześć, ja będę trochę później, nie chce jechać szybko, nowe auto dostałem, rozumiesz...
-Ok, jedź spokojnie. Jak z rodzicami?
-Gadałem z nimi.
-Muszę kończyć, idzie jakiś lekarz... - rozłącza się.
Biorę głęboki wdech i zamykam oczy. Będzie dobrze, dasz sobie radę. Otwieram oczy i wsadzam kluczyki do stacyjki.

-Dave! - krzyczę widząc go przed szpitalem. Odpowiada mi jego smutne spojrzenie -Chodźmy do środka  - proponuję.
Kiwa głową wyrzucając do kosza niedopałek papierosa.
Gdy doszliśmy na oddział przywitałem się z każdym z nich.
-Brad, dlaczego płaczesz? - pytam widząc jego załzawione oczy.
Po tych słowach rozpłakuje się bardziej i chowa twarz w dłoniach.
-Wiadomo już coś? - pytam drżącym głosem. Najbliższy przyjaciel mojego brata bierze mnie na stronę.
-Lekarze robią co w ich mocy, ale on i Charlie są nieprzytomni od ponad 3 godzin...
-Charlie to jest ta dziewczyna? Rodzice wiele o niej mówią - uśmiecham się blado.
 Kiwa głową. Widzę, że chce coś powiedzieć, ale się waha.
-Reanimowali ją... - mówi ze łzami w oczach.
Podchodzę do niego i kładę mu rękę na ramię.
-Przepraszam, czy pojawił się już ktoś z rodziny Michaela Shinody?
-Tak, jestem jego bratem - mówię.
-Zapraszam - odpowiada lekarz.
Biorę głęboki oddech i wchodzę za nim do gabinetu.
-Czy pana brat tracił wcześniej przytomność?
-Nic mi o tym nie wiadomo, ale Mikey od dawna z nami nie mieszka. Z nami, czyli ze mną i rodzicami.
-Hmmm - zaczął zastanawiać się lekarz. Wziął z biurka kartki i zaczął je przeglądać. Przy którejś z nich się zatrzymał - kiedy będą rodzice? Muszę z nimi pilnie porozmawiać - spojrzał mi głęboko w oczy.
-Wracają z Nowego Yorku, podróż trochę im zajmie... - odpowiedziałem - kiedy będę mógł go zobaczyć?
-Za kilka godzin. Przepraszam pana, ale mam dużo pracy - powiedział dając mi znać, bym wyszedł.
Wstałem i udałem się do drzwi, jednak nie mogłem tak po prostu wyjść.
-Czy on przeżyje? - zapytałem pełen obaw.
-Tak, trzeba być dobrej myśli.
-A co z Charlie?
-Nie mogę udzielić panu takiej informacji.
-To ja już pójdę - pożegnałem się. W drzwiach minąłem się z pielęgniarką.
-Panie doktorze, coś się dzieje z tą dziewczyną, szybko - mówiła.
Biegną w stronę sali, w której jest dziewczyna.

Chester

Biegnę za nimi, jednak zamykają mi drzwi przed nosem. Po chwili otwierają się one i wybiega z nich około siedem osób. Ciągną ze sobą łóżko, na którym śpi moja córka. Wygląda jak aniołek z małą skazą, czyli wieloma urządzeniami, do których jest podpięta. Jeden z lekarzy krzyczy, by się pospieszyli, po czym znikają za szklanymi drzwiami. Podchodzę do nich, ale pielęgniarka zakazuje mi wchodzić. Wodzę rękami po szkle tak, jakbym chciał ją nimi dotknąć. W oczach gromadzą mi się łzy. Wróć do mnie, aniołku, potrzebuję cię. Odwracam się. Chłopcy patrzą na mnie smutnym wzrokiem. Nie chce widzieć ich łez. Oglądam się, by zobaczyć na jaki oddział ją zabrali.
-O cholera... - mówię szeptem.
-Będzie dobrze - mówi Brad podchodząc do mnie.
-Sam w to nie wierzysz, prawda? Nie okłamuj mnie. Odwołuj koncerty, nie damy rady. Zawiedziemy naszych Żołnierzy, wielu z nich odejdzie, ale zostaną ci prawdziwi, na których zawsze możemy liczyć.
-Jesteś pewny? - zapytał Joe.
-Tak, nie widzę innego rozwiązania.
-Może nagrajmy filmik, w którym wyjaśnimy osobiście dlaczego podjęliśmy taką a nie inną decyzję? - zaproponował Rob.
-Od razu zauważą, że brakuje Mike'a i Charlie... - odpowiedziałem.
-Lepiej zrobić takie nagranie niż pisać, że są w szpitalu... Sami się domyślą i tyle - zabrał głos Jason.
-Zajmiemy się tym później - uciąłem temat.

Po 5 godzinach oczekiwania z pokoju lekarzy wyszła pielęgniarka i podeszła do młodego.
-Może pan wejść do brata.
-Odzyskał przytomność? - zapytał.
-Nie, jeszcze nie... - powiedziała uśmiechając się współczująco.
-A co z Charlie? 17 letnia brunetka - zapytałem.
-Nie zajmuję się OIOM-em, musi pan pytać innych.
-Dziękuje - odpowiedziałem siadając na stołku.

Jason

Wchodzę do sali. Mój brat leży podpięty do urządzeń doprowadzających do szału pikaniem. Usiadłem obok łóżka łapiąc go za rękę. Jest o wiele zimniejsza niż zwykle. W moich oczach gromadzą się łzy. Czuję niewyobrażalny lęk o niego. Kilkanaście dni temu był w domu, by przedstawić rodzicom swoją dziewczynę, niestety nie mogłem uczestniczyć w spotkaniu z powodu wycieczki edukacyjnej... Nachyliłem się nad nim i odsunąłem mu grzywkę z oczu. Czuje wibracje telefonu. Wyciągam go z kieszeni.

Zaraz wsiadamy do samolotu, za kilka godzin będziemy. Trzymajcie się, mama

Zająłem swoje miejsce i ponownie objąłem jego dłoń. Teraz wiem, co przeżywał, gdy to ja leżałem w szpitalu z powodu mojej choroby...  Z rozmyślań wyrwał mnie jego głos.
-Jay? Co ty tutaj robisz? - słyszę jego słaby głos.
-Nic nie mów, musisz odpoczywać - odpowiadam - rodzice już tu jadą, trochę im to zajmie. Pójdę powiadomić lekarza, że się wybudziłeś -mówię.
-Ale co z Charlie? - pyta.
O kurczę, co mu dopowiedzieć?
-Char... Ja... ja zaraz wracam - staję i udaje się w stronę wyjścia.
-Młody, czekaj, nie wychodź! - słyszę jego słowa, jednak wychodzę - cholera jasna!

Chłopcy patrzą na mnie oczekująco. Robię płaczliwą minę.
-Muszę was zmartwić... - zaczynam. Widzę zrezygnowanie w ich oczach - ale ten debil się obudził - kończę z szerokim uśmiechem.
Wybuch radości zwołał personel, który powiadomiłem o zaistniałej sytuacji. Po 20 minutach pozwolono nam go odwiedzić.
Każdy członek zespołu rzucił się Mike'owi na szyje, jednak brakowało jednej osoby.
-Gdzie jest Charlie? - zapytał spokojnie.
-Spike, co się wtedy stało? zapytał Brad.
-Nie zmieniaj tematu. Gdzie do jasnej cholery jest Charlie? Co się dzieje, dlaczego nie chcecie mówić? - mówił coraz bardziej zdenerwowany.
-Nie możesz się denerwować, mów - powiedział oschłym głosem Joe.
-Spała, w pewnym momencie się obudziła, wyszeptała moje imię i straciła przytomność. A teraz mówcie, co się z nią dzieje! - mówił słabym, ale zdenerwowanym głosem.
-Reanimowali ją, jest na OIOM-ie, nie obudziła się. To chciałeś usłyszeć? - wybuchnął Chester - przepraszam, nie chciałem ci tego tak przekazać - dodał po chwili cichym głosem widząc reakcje Mike'a.
Mój brat wybuchł płaczem. Widać było, jak bardzo ją kocha. Spojrzałem na Brada. Gitarzysta płakał nieprzerwanie od momentu, gdy pojawiłem się na miejscu.
-Delson, przestań już płakać - powiedział beznamiętnie mr. Hahn.
-Ale ja nie potrafię, po głowie chodzi mi jej głos - mówił łkając.
-Może chce ci coś przekazać? - zaśmiał się Bennington.
-Wrażliwy Bradzio - powiedział z rumieńcem na policzkach.
W niewyjaśnionych dla mnie okolicznościach cały zespół zaniósł się śmiechem
Do pomieszczenia wchodzi lekarz i prosi wokalistę na stronę.
-Nie, tylko nie to... - do naszych uszu dochodzi łamiący się głos.

/Przepraszam za tak zły rozdział, ale ostatnio nie mam do tego głowy. Ostatni tydzień nauki przed feriami, co oznacza naukę, naukę i jeszcze raz naukę.
Przepraszam również za taki poślizg czasowy, nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny rozdział. Jeżeli czytasz tego bloga - skomentuj, po to istnieje opcja komentarzy anonimowych :)
Pozdrawiam, Charlie
.


poniedziałek, 6 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XII

Rozdział dedykuję Magdzie, ona wie, że o nią chodzi. 
Przypadek? Nie sądzę <3


Charlie

Instynktownie mocniej ściskam dłoń Mike'a, drugą łapię Chazza za koszulkę. Czuje, że stojący obok Joe robi to samo.
-A ty co tutaj robisz? Nie spieprzysz mi życia, Leander, nie pozwolę ci na to! - krzyczał Chester.
-To jest teren otwarty, mogę tutaj być kiedy tylko chcę... Tym bardziej, że jestem dziennikarzem - dał nacisk na ostatnie słowo.
-Spokojnie, uspokój się, proszę - szeptałam do niego.
-Jakiś problem? Pomóc w czymś? - jak z pod ziemi pojawił się przed nami Richard Scott.
-Nie, ja już wychodziłem - powiedział nadzwyczaj grzecznie dziennikarz - przeczytajcie jutrzejsze wydanie gazety - wysyczał w naszą stronę, po czym udał się w stronę samochodu.
W moich oczach nagromadziły się łzy. Phoenix to zauważył i się do mnie przytulił. Spike zakaszlał.
-Taki debil nie popsuje nam wieczoru, chodźmy. Jesteśmy w końcu Linkin Park! - odezwał się Rob.
Odkleiliśmy się z Dave'm od siebie, śmiejąc się z miny mojego chłopaka. Wyrażała ona niewyobrażalną zazdrość ale również radość. Pocałowałam go w czoło, co odwzajemnił triumfalnym uśmiechem. Objął mnie w pasie i powiedział :
-Masz rację, chodźmy. Na co macie ochotę?
-Chodźmy na lody - zaproponowałam. Pokiwali głowami w geście zgody.
Po 15 minutowym spacerze doszliśmy do małej kawiarni. Była mała, ale bardzo przytulna. Kawowe ściany tworzyły kontrast ze śnieżnobiałymi kafelkami. Ciemnobrązowe stoliki nakryte były blado-szarymi obrusami. Wszystko to dopełniały dodatki w kolorze kawy. Usiedliśmy przy oknie. Po chwili podeszła do nas kelnerka. Po złożeniu zamówienia zapytałam :
-Kiedy kolejny koncert?
-Za tydzień. Teraz czekamy na naszego busa i jako, że jesteś jedyną dziewczyną w zespole... musimy posprzątać - Brad udawał, że się rozpłakał.
-Zmartwię was, i tak musielibyśmy tam trochę ogarnąć - powiedział Mike.
-Znając życie ty byś to robił - zaśmiałam się.
-Skąd wiedziałaś? - wyszczerzył swoje białe ząbki.
W tym momencie kelnerka przyniosła zamówione przez nas lody.
-Jak ty możesz tak jeść? - zapytał Joe wskazując na mój pucharek, mieszczący sorbety o smaku cytrynowym, limonkowym oraz pomarańczowym.
-To jest pycha, lubię cytrusy - powiedziałam z szerokim uśmiechem - chcesz spróbować?
-Nigdy w życiu, mama mnie uczyła, że nie wolno krzywić twarzy bo tak zostanie - zaśmiał się.
Uśmiech zszedł mi z twarzy. Mnie nie miał kto tak powiedzieć, mimo, że to głupoty...
-Kotku, stało się coś? - wyszeptał Spike.
-Nie, jest ok - skłamałam szybko.
Odpowiedział mi uśmiechem. Jego uśmiech, jego wzrok, jego dotyk... to wszystko doprowadzało mnie do szaleństwa. Wróciły wspomnienia z naszej pierwszej, wspólnej nocy. Był wobec mnie tak bardzo delikatny, czuły... Przyglądałam im się tak, jakbym stała z boku. Widać było, że są bardzo zgraną paczką, więc czy ja jestem im potrzebna?

Mike

Nigdy nie czułem się tak bardzo odpowiedzialny za drugą osobę. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że jestem bardzo zazdrosny, mimo, że nie mam o kogo. Dalej nie mogę wybaczyć sobie, że się przeze mnie pocięła. Jeżeli w tej gazecie pojawi się coś na jej temat... będzie się działo.
-Która godzina? - zapytałem.
-Dochodzi 22 - odpowiedziała mała ziewając.
-Musimy się zbierać, za niedługo zamykają - powiedziałem wstając i odsuwając jej krzesło. Pożegnaliśmy się z obsługą i wyszliśmy z pomieszczenia. Swoje kroki skierowaliśmy w stronę domu.
-Przepraszam, czy mogliby państwo poświęcić nam chwileczkę? - odwróciliśmy się i zobaczyliśmy grupkę nastolatków - Bo... bo my jesteśmy Soldiers, byliśmy na koncercie, świetna robota - jąkał się jeden z nich, który wyróżniał się niskim wzrostem.
-Dziękujemy bardzo, miło nam słyszeć takie rzeczy, to dla was, Soldiers, staramy się, by wypaść jak najlepiej - powiedział Chazz.
-A czy możemy prosić o zdjęcie i autografy? - zapytała speszona, na oko 15 letnia dziewczyna.
-Jasne! - krzyknął z entuzjazmem Brad.
Zauważyłem, że Charlie się zamyśliła. No tak, jej pierwszy w życiu autograf.
-Pani bardzo ładnie śpiewa, z takim powerem - zabrał głos ''jąkała''.
-Jaka pani, ja jestem waszego wieku - zaśmiała się - dziękuje, starałam się dać z siebie wszystko.
Po zrobieniu sobie wspólnego zdjęcia, podpisaniu plakatów i krótkiej pogawędce udaliśmy się do mieszkania.

Chester

Jest 22.30. Za półtorej godziny coś pojawi się w wirtualnej wersji gazety... Doszliśmy do naszego korytarza, w którym pożegnaliśmy się i weszliśmy do swoich sypialni. Włączyłem laptopa i wpisałem w wyszukiwarce ''Kodeks Karny''. Nie pozwolę temu gnojkowi zniszczyć mojego życia, którym jest Linkin Park. Zapowiada się długa noc.

Obudziło mnie pukanie. Usnąłem przy biurku, świetnie.
-Hej, Bra... - powiedziałem, jednak zakrył mi usta ręką.
-Cicho, chodź do środka - wyszeptał popychając mnie w tył. Cicho zamknął drzwi i usiadł na łóżku - wejdź na stronę Arthura, nie będziesz zadowolony - powiedział normalnym tonem.
-Studiowałem Kodeks Karny, mamy na niego haka - powiedziałem wpisując hasło w Google - ale tutaj nic nie ma, zobacz. Ostatni wpis dwa tygodnie temu.
-Usunął to? Dlaczego? - Delson chodził po pomieszczeniu - w sumie... lepiej, że nic nie było na jej temat. Po co szukasz kruczków prawnych? Nie zaczynaj z nim wojny, dobrze ci radzę.
-Wojna się już rozpoczęła, a ja nigdy nie przegrywam - powiedziałem z uśmiechem na ustach.

Charlie

W czasie, gdy Mike poszedł pod prysznic, przebrałam się w piżamę. Po krótkim namyśle wyjęłam komórkę i zaczęłam pisać.

Cześć Julcia, mam nadzieję, że nie śpisz. U nas jest już 22.45. Niedawno dałam swój pierwszy w życiu autograf, całkiem fajne uczucie. Bardzo mi ciebie brakuje, chciałabym cię przytulić. Przeglądam zdjęcia, które mi ostatnio wysłałaś, dziękuje :) Mam propozycję - pogadaj ze swoimi opiekunami, może zgodzą się na koncert? Jeżeli tak, to ja też pogadam z chłopakami.
Xoxo, Karolina.

Po chwili dostałam odpowiedź :

Siemka Karo, ja i koncert? Chyba sobie żartujesz. Idę na spacer z Margaret, nareszcie jest troszkę chłodniej. Trzymaj się.
Julia

-Kuźwa! Charlie, pomożesz mi? Ta cholerna suszarka nie działa! - krzyczał Spike.
-Dzieciak... - powiedziałam pod nosem kierując się w stronę łazienki.
Chłopak stał przed lustrem z ręcznikiem zawiązanym w pasie trzymając w rękach feralny sprzęt. Podeszłam do niego, chwyciłam za kabel i włożyłam wtyczkę do gniazdka, po czym odwróciłam się i wyszłam z pomieszczenia zostawiając go w osłupieniu. Po chwili podszedł do mnie i zapytał :
-Jak wy to robicie?
-My po prostu myślimy - odpowiedziałam sarkastycznie.
Stał dwie minuty intensywnie nad czymś myśląc, po czym wrócił do pomieszczenia z którego przyszedł.
-Z kim ja żyje? - powiedziałam chowając twarz w poduszce.

Mike

Po 10 minutach wróciłem do pokoju.
-Musimy pogadać - powiedziałem.
-O czym? - usłyszałem odpowiedź drżącym głosem.
-Chciałbym cię przeprosić za to, że jestem taki zazdrosny. Ufam ci, wiem, że mnie nie zdradzisz, a chłopcy traktują cię jak młodszą siostrę. Jednak świadomość, że mogę cię stracić... - zacząłem, jednak zamknęła mi usta pocałunkiem.
-Nie stracisz mnie kotku, nie martw się - wyszeptała - kocham cię, nic tego nie zmieni, rozumiesz?
-Rozumiem - odpowiedziałem.
Położyłem się obok niej. Zacząłem całować ją w usta, w policzki, czoło, po szyi...
-Kocham cię - powiedziała.

/Poprzedni rozdział miał być wstępem do tego, ale dopiero od następnego rozdziału zacznie się coś dziać.
Przepraszam, że tak długo nic nie pisałam, ale najpierw miałam bardzo wolny Internet,  następnie pracowałam dosyć długo nad rozdziałem, który po prostu się usunął ._. Kocham cię, bloggerze...
Dziękuje wam za tyle miłych komentarzy, są one dla mnie niezwykłą motywacją, często płaczę ze szczęścia gdy je czytam. :)
Charlie



środa, 1 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XI

Mike

-Mike, mamy wielki problem - usłyszałem głos Chazza.
Charlie rozpłakała się jeszcze bardziej, a ja nie wiedziałem co powiedzieć.
-Jacy wy wszyscy pesymistyczni jesteście, żartowałem! - wykrzyczał z radością, za co Charlie bardzo się zezłościła.
-Jest wielka różnica między byciem pesymistą, a głupimi żartami!
-Charlie, rozchmurz się! - uśmiechnął się, jednak uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy zauważył jej krwawiący nadgarstek i kałużę czerwonej cieczy - czy ty... - chciał zapytać, jednak zobaczył żyletkę. Puściła mnie, zeskoczyła z pralki i pobiegła do szafy. Wyjęła swoją torbę, walizkę po czym je otworzyła i wysypała na ziemię. Razem z Chesterem przyglądaliśmy się tej scenie zdumieni.
-A ty się na mnie darłeś jak koszuli szukałem - wyszeptał. Zostawiłem to bez komentarza.
Gdy wszystkie ubrania i akcesoria leżały na ziemi zaczęła je przetrzepywać i wrzucać na jedną kupkę. Dopiero po całym zabiegu wiedzieliśmy o co chodzi - wyciągnęła wszystkie rzeczy, którymi mogła się okaleczać. Zebrała je w ręce i wyrzuciła do kosza. Działała jak w amoku. Po wszystkim usiadła na łóżku, spojrzała na nas z szaleństwem w oczach i szerokim uśmiechem. Zrobiłem się dumny jak nigdy dotąd. Podbiegłem do niej i się przytuliłem. Gdy czułem ciepło jej ciała czułem się jak w niebie.
-Już nigdy, przenigdy tego nie zrobię, obiecuje ci to - wyszeptała mi do ucha.
-Nie musisz obiecywać, ty tego po prostu nie zrobisz, nie pozwolę ci na to - odpowiedziałem.
-Ekhem... możecie się od siebie odkleić? - zapytał Chester. Mała od razu zrobiła się czerwona - mam dla was prezent - powiedział przekazując mi 2 bilety do Disneylandu.
-Jeju, Chazz, dziękuje - dziewczyna rzuciła mu się na szyję.
-No to ubierajcie się, macie cały dzień tylko dla siebie - wyszczerzył białe zęby.

-Mike, tu jest tak cudnie - usłyszałem 2 godziny później gdy byliśmy na miejscu.
Podczas pobytu w Parku Rozrywki śmialiśmy się bezustannie, tego nam właśnie trzeba było.
-Mikuś, kocham cię - uśmiechnęła się.
-Charluś, ja ciebie też - pocałowałem ją.
-Nono, Shinoda, wiedziałem, że coś się święci - usłyszałem znany mi już głos.
-A ty czego od nas chcesz, Leander? - odpowiedziałem.
-Twoja towarzyszka jest bardzo cenna- wysyczał. Poczułem, że Charlie mocniej się do mnie przytula.
-Niech nas pan zostawi w spokoju - powiedziała cicho.
-Oj dziecino, dziecino. Nie szkoda ci czasu dla zwykłego ćpuna?
-A więc to ty, szujo! - krzyknąłem.
-Spokojnie Mike - usłyszałem jej szept.
-Uważaj, na to, co mówisz, Shinoda.
-Na tym zakończymy tą rozmowę, proszę pana. Chodź, kochanie - podkreśliła ostatnie słowo. Udaliśmy się w stronę wyjścia.
-Ja jeszcze nie skończyłem! - wykrzyczał za nami Leander, jednak nie zareagowaliśmy.
Cały się trząsłem z nerwów. Oddech małej stawał się nieregularny oraz ciężki.
-Co się dzieje? - kucnąłem przed nią.
Zaczęła się dusić. Kolejny atak. Wyciągnąłem z kieszeni inhalator, jednak przez drżące dłonie wypadł z nich rozbijając się. Bez zbędnego namysłu wziąłem coraz nie przytomniejszą dziewczynę na ręce i biegiem ruszyłem w stronę auta. Zaciekawieni ludzie oglądali się za mną, ale to się nie liczyło. Najważniejsze było, by dobiec do tego cholernego auta na czas. Przyspieszyłem. Stawała się coraz lżejsza. Błagam, nie rób mi tego. Z trudem omijałem ludzi. Samochód jest już o wiele bliżej, wytrzymaj kochanie. Podbiegam do niego, krzyczę do przypadkowego przechodnia :
-Niech mi pan pomoże, błagam!
Odwraca się i podbiega do mnie. Podaje mu kluczyki, wie co z nimi zrobić. Położyłem ją na tylnej kanapie wyciągając ze schowka zapasowy inhalator. Po kilkunastu minutach doszła do siebie.
-Mike, powiedź mi kto to do cholery jasnej był? Czemu on na ciebie tak napadł?
-Cichutko, nic nie mów - położyłem jej palca na ustach - wracamy do domu.
Z bagażnika wyciągnąłem koc oraz poduszkę.
-Zwariowałeś? Ja nie będę spała! Taki mój urok, będę miała ataki ale po kilku minutach wszystko wraca do normy - protestowała.
-Nie dyskutuj ze mną - uciąłem przykrywając ją kocem.

Charlie

To słodkie, że Mike tak bardzo się o mnie troszczy, martwi... Nigdy nie byłam tak traktowana, nikt nie przejmował się, czy dobrze się czuje, czy nie czuję się samotna, jak przeżywam utratę Julki... Pierwsza łza spłynęła mi po policzku. Nienawidziłam tego, że jestem taka wrażliwa. Samo wspomnienie nieprzyjemnej sytuacji wywoływało u mnie płacz. Zganiłam samą siebie w myślach.
-Ten facet to dziennikarz, strasznie zawzięty. Od dzisiaj panują nowe zasady : nie wychodzisz z pokoju sama, nie jesz jakiś losowych rzeczy, nie odbierasz telefonu od nieznajomych numerów, trzymasz się blisko chłopaków i mnie, jasne? - jego głos był bardzo dziwny. Wyjął telefon i włączył tryb głośnomówiący.
-Chester, wracamy już, jesteś na głośnomówiącym. Zgadnij kogo spotkaliśmy.
-Szansa, że zgadnę jest bardzo mała, mów.
-Naszego kochanego dziennikarza Arthura Leandera.
-Pierdzielisz! Czego chciał?
-Wyobraź sobie, że to on mnie odurzył i na dodatek groził Charlie.
-Powtórka z rozrywki... Jak tam mała? Nie ma co przejmować się tym gnojkiem, kiedyś to wszystko się przeciwko niemu odwróci.
-Ale ja się go teraz boję, on jest nieobliczalny... - odpowiedziałam.
-Stało się coś? Inaczej mówisz.
-Miała atak - odpowiedział za mnie Mike - Chazz, musimy kończyć bo wyjeżdżam na trasę.
-Trzymajcie się.

-Mike, nie możesz się tak dener... - zaczęłam, ale mi przerwał.
-Jeżeli on zamieści o tobie jakiś artykuł w gazecie, to dopiero będę wkurzony. Niech niszczy życie mi, nie tobie.
-Boję się o reputacje zespołu, nie wybijaliście się na skandalach...
-Nie myśl już o tym - uciął.
Resztę podróży spędziliśmy w ciszy.

Chester

Jak to możliwe, że ten dziennikarz dostał się do środka budynku... Taki oszust jak on na pewno znalazł sposób. Jak on mógł grozić małej, przez niego znowu się dusiła. Poddenerwowany zwołałem spotkanie zespołu. Gdy każdy był na swoim miejscu zacząłem.
-Nasz ukochany Arthur Leander wraca do zawodu. Zakochańce spotkały go w Disneylandzie. To on odpowiedzialny jest za dragi w ciasteczkach.
-Ale jak on się tu dostał? Ochrona go wpuściła? - zapytał Rob.
-Jeżeli skłamał, a to jest pewne, to to mógł powiedzieć, że chce przeprowadzić z nami wywiad - wysunął swoją hipotezę Joe.
-Pewnie tak... Najgorsze jest to, że groził małej.
-Za ile tutaj będą? - zapytał Rob.
-Myślę, że za max 25 minut - odpowiedziałem.
-Jest zdenerwowany, może jechać szybciej... Nie, nie narażał by Charlie... - mówił do siebie Dave.
Po 15 minutach do pokoju weszła dziewczyna, za nią Mike.
-Od dzisiaj panują nowe zasady : mała zawsze, podkreślam zawsze musi być pod opieką, nie ma możliwości by była sama. Nie jemy niczego z tego budynku, z napojami będzie tak samo. Gość może zrobić wszystko, nie znamy jego zamiarów - mówił Mike
Pokiwałem głową. Zobaczyłem łzy w oczach gitarzysty.
-Delson, co jest? - spytałem.
-Nic, po prostu nie chce, by źle pisali o Charlie, wygrażali jej... - powiedział lekko zapłakany.
Dziewczyna przytuliła się do niego zarzucając ręce na szyje.
-Wrażliwy Bradzio - powiedziała słodkim głosem.
Spojrzałem na Shinodę i wybuchłem śmiechem, ponieważ jego mina zdradza to, jak bardzo jest zazdrosny.
Mała również to zobaczyła, zaśmiała się, po czym wróciła na poprzednie miejsce, czyli u boku Spike'a. Wywołało to u niego szeroki uśmiech.
-Idziemy na spacer? - zapytał Joe.
Zgodnie stwierdziliśmy, że to dobry pomysł. Wyszliśmy z budynku śmiejąc się do rozpuku.
-A wam co tak wesoło? - usłyszeliśmy oschły głos znanego mi już mężczyzny...

/Rozdział nie mógł być dłuższy, ponieważ jest tylko wstępem do następnego rozdziału :)
Charlie