niedziela, 16 marca 2014

...

Cześć, pamiętacie mnie jeszcze?
Nie, nie zostawiłam Was, jak moglibyście sobie pomyśleć...
Wpadam tu, bo należą Wam się wyjaśnienia... solidne wyjaśnienia...

Wciąż zadaje sobie pytanie - dlaczego, gdy tego potrzebujemy, dzień się nie wydłuża, a jak chcemy go jak najszybciej zakończyć nie skraca się o kilka godzin? Jak wiecie byłam dosyć długo chora, miałam (i mam w dalszym ciągu) cholernie wielkie zaległości, które ciężko mi nadrobić.

Gdy brałam się do pisania rozdziału miałam do siebie pretensje, że siedzę przy komputerze, zamiast się uczyć, odrabiać lekcje czy robić prace na konkursy, do których zostałam zmuszona przez wychowawczynie. 

Wracając do losów naszych bohaterów. Myślę, że następny rozdział będzie tym ostatnim, finałowym... Oczywiście będzie o wiele dłuższy niż zwykle, w nim wyjaśnią się już wszystkie niewyjaśnione sprawy.

Moim następnym pomysłem były dwa blogi - pierwszy z nich byłby ''przeszłością'' tego, co dzieje się teraz. Czasy szkolne chłopaków, założenie zespołu, znajomość Chestera i Claudie, dorosłość, narodziny Lucy, jej śmierć... drugi byłby ''przyszłością'',  kontynuacją teraźniejszych losów - ustatkowanie się chłopaków, ich rodziny, dalsze losy zespołu...
Zrobiłam ankietę, która miałaby pokazać mi, ile byłoby potencjalnych czytelników. 9 osób wzięło w niej udział, wszyscy zaznaczyli opcję ''dobry pomysł!''. WOW! Nie spodziewałam się tego.

Dlatego to co teraz napisze może spowodować, że te 9 osób będzie mogło poczuć się oszukanymi...
Nie będę pisać opowiadania dalej. Akcja kończy się na ''teraźniejszości'', na głównym wątku - adopcji Charlie przez Chestera, odnalezieniu Julie, miłości Mike'a i starszej córki swojego przyjaciela...
Możecie być na mnie źli. Rozumiem Was. Jestem zła na samą siebie... Chciałabym to ciągnąć dalej, czytać wasze komentarze, które dają tak cholernie pozytywnego kopa...

Wtedy narodził się w mojej głowie kolejny pomysł. Skoro będę pisać dla siebie (muszę coś pisać, inaczej wariuje), dlaczego miałabym nie dzielić się tym z Wami? Może znalazłby się ktoś, kto chciałby poczytać o dalszych losach naszych bohaterów i nie tylko, mam wiele pomysłów na coraz to głupsze fabuły.
Obecnie ćwiczę styl pisania, chcę być w tym troszkę lepsza, niż jestem teraz.

Nie chcę się już żegnać, mam na to czas, ale bardzo boli mnie myśl, że to już przedostatni post na tym blogu. Do zobaczenia w następnym rozdziale, ostatnim rozdziale...
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.

/Charlie


czwartek, 27 lutego 2014

ONE SHOT #1 - Brad Delson

***
-Monica! - krzyknął wysoki mężczyzna w stronę niewiele niższej brunetki.
Kobieta odwróciła się powoli. W tłumie zobaczyła swojego męża i wspólnych przyjaciół.
-Brad - powiedziała niedźwięcznie ze łzami w oczach i szerokim uśmiechem na ustach.
Ruszyła naprzód. Po 3 miesiącach mogła wreszcie przytulić osobę, za którą tak bardzo tęskniła. Miała mu tyle do powiedzenia...
Rozległ się strzał.
Upadła na zimną posadzkę.
Widziała wszystko jak za czarną mgłą.
-Monica! - ponownie usłyszała swoje imię. Tym razem w głosie miejsce radości zajął strach i przerażenie.
Poczuła jego dotyk.
Potrząsał nią.
-Nie zostawiaj mnie! Słyszysz?! Nie zostawiaj mnie! - krzyczał przez łzy.
-Kocham cię - wyszeptała z uśmiechem na ustach.
Położyła jego rękę na swój brzuch.
Po chwili wszystko się uspokoiło.
***
-Brad, przyjedziemy dzisiaj do ciebie - powiedziała ciepłym głosem kobieta.
-Nie trzeba - odpowiedział zachrypnięty.
-Ty... ty piłeś! Będziemy za 15 minut - rozłączyła się.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wcale nie było tak źle, chociaż bywało lepiej... 
Poprawiłem koc, którym był przykryty. On tak bardzo mi ją przypominał... Pachnie perfumami, które dostała ode mnie na rocznicę ślubu. Przeczesałem włosy ręką. Nie były takie jak zawsze, nawet one straciły chęć do życia. Wziąłem do ręki butelkę i wypiłem jej zawartość, po czym rzuciłem ją w kąt. Cholera, moja gitara leży tam połamana... Rozpłakałem się. Czułem się samotny i bardzo zagubiony...
***
-BBB, jesteś tu? - krzyknął mężczyzna kaszląc. W całym domu było ciemno od dymu tytoniowego.
-Charlie, zobacz jak to wygląda... 
Weszli do salonu. Ich ''zespołowa owieczka'' siedziała na kanapie i płakała. Kobieta przytuliła go. Jej towarzysz poszedł do kuchni. Wrócił z niej z wielkim pojemnikiem i w ciszy zaczął sprzątać. 
-Ona... - zaczął basista.
-Monica?- spytała dziewczyna.
-Tak... Lekarz powiedział mi, że była w 4 miesiącu ciąży - wyznał z głową zwieszoną w dół.
Raper wypuścił z ręki przedmiot i usiadł na fotelu. Oparł głowę o rękę.
-Ten skurwiel wszystko ci odebrał... wszystko - mówił z zaciśniętymi pięściami.
-Mike, uspokój się...
-Nie, nie uspokoję się! Powinien ponieść karę za to, co zrobił.
-Jakbyś już zapomniał, to oczekuje w areszcie na proces.
-Z którego może wyjść z zawiasami. Brad, zbieraj się, nie będziesz mieszkał w takim syfie. Przy okazji zahacz o łazienkę i zobacz, jak wyglądasz - krytykował przyjaciela.
Ku jego zdziwieniu wstał i potykając się o własne nogi udał do sypialni.
-Mógłbyś być bardziej delikatny - powiedziała ostro brunetka.
-Zobacz, do czego doprowadziła nasza delikatność - odpowiedział rozkładając ręce.
-Nie kłóćmy się, to nie jest ani miejsce, ani czas na to... 
***
-Delson, nie poznałbym cię - powiedział Phoenix otwierając drzwi.
-Dzięki - wybełkotał mężczyzna w odpowiedzi.
-Linsey, zaprowadzisz go do pokoju gościnnego? Powinien odpocząć - zwrócił się rudobrody mężczyzna do swojej żony.
Gdy ta wykonała jego prośbę zwrócił się do pary :
-On może zostać tutaj ile tylko będzie chciał, ale dlaczego jest w takim stanie? Myślę, że było lepiej...
-Za 5 miesięcy zostałby ojcem - wyszeptał wysoki brunet z okularami przeciwsłonecznymi na nosie.
-Co ty gadasz? 4 miesiąc... - odpowiedział wyraźnie przybity gitarzysta.
-Mamy jeszcze jeden problem... - powiedziała dziewczyna.
-Jaki? - zapytali jednocześnie.
-Jutro pierwszy dzień grudnia. Urodziny BBB - odpowiedziała patrząc im w oczy.
-Cholera, jeszcze tego nam było trzeba...
-Chodźcie do domu, pogadamy - zaprosił gospodarz.
-Mam lepszy pomysł. Jako, że jego gitary nie da się już uratować możemy mu ją kupić. Jedźmy teraz, jutro nie będzie czasu.
***
-Dalej nie mogę w to uwierzyć... To stało się tak nagle... 
-Charlie, ja nawet nie wiedziałem, że coś się stało. Ona biegła w naszą stronę i tak nagle upadła...
-Dopilnuje, by ten gnojek trafił na długie lata do więzienia - odgrażał się raper.
-Kochanie, przestań już. Nim niech zajmie się sąd. My musimy dbać o Brada, to dla niego szczególny czas - przywołała do porządku chłopaka.
-Mogę się o coś spytać? Dlaczego przywieźliście go akurat do mnie? Nie mam pretensji, mnie to bardzo pasuje, Lins go uwielbia, ale dlaczego?
-A kim z zawodu jest twoja żona? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-Psychologiem.
-No to masz odpowiedź
***
-Tal, chodź tu szybko! 
-Coś się stało? 
-Mike do mnie dzwonił, z Bradem coś się dzieje. Musimy szybko jechać do studia.
***
-Linsey! Dzwoniłaś, co się stało? - krzyczał mąż kobiety.
-Zostawił jakąś dziwną kartkę i wyszedł z domu, nie wiem co się dzieje - mówiła roztrzęsiona. 
-Pokaż ją - powiedział mężczyzna z wieloma tatuażami na ciele.
Gdy ją dostał zaczął czytać na głos.

Dziękuje wam wszystkim z całego serca za to, jak mnie traktowaliście. Byliście ze mną za każdym razem, gdy was potrzebowałem. Dzisiaj odchodzę, by stworzyć w tym drugim świecie prawdziwą rodzinę. Monica pewnie bardzo za mną tęskni.
Brad
P.P.S. Rob, twoje ulubione pałeczki są w studio za kanapą, tam ich pewnie nie szukałeś.
P.P.S. Chester, ty masz zaśpiewać to, co napisałem, rozumiesz? Słowa i melodię już masz, więc do dzieła.
P.P.P.S. Dołączyłem do nich plan na fundację, o której tak bardzo marzyliśmy. Music for Relief...

-To on napisał jakąś piosenkę? - zdziwił się wokalista.
-Przeczytasz nam?
-Ok - odpowiedział odchrząkując.

This is my December
This is my time of the year
This is my December
This is all so clear
This is my December
This is my snow covered home
This is my December
This is me alone

-Brad tam jest! - zapiszczała jedna z kobiet przerywając. Wskazała na tył budynku.
Ruszyli w jego stronę. Dobrze wiedzieli, że za kilka metrów jest przepaść.
Odwrócił się.
***
Odwróciłem się. Zobaczyłem wszystkich swoich przyjaciół. Chester, Talinda, Mike, Charlie, Joe, Rob, Dave, Lin... Biegną w moją stronę. Będę za nimi bardzo tęsknił, ale za bardzo kocham Monicę, by z nimi zostać. Dochodzę do przepaści. Często na nią wyzywałem doprowadzając do furii chłopaków. Teraz będzie mi tak bardzo potrzebna... Odwracam się raz jeszcze. Są coraz bliżej. W ich oczach jest strach, złość i łzy... Moje serce rozdziera się na tysiące maluteńkich kawałeczków. Kochanie, za chwilę się zobaczymy, dobrze? Wytrzymaj jeszcze kilka minut. To nie potrwa długo. Mnie i moich bliskich oddziela bariera. Ta przenośnia, i ta realna. Waham się. Ona na mnie czeka... Odrywam nogi od podłoża. Słyszę krzyki. Spadam. Wiatr targa moimi włosami. Zostało tak nie wiele... Uderzam o podłoże z impetem.
Cześć kotku, tęskniłaś?

/Pierwszy One Shot na moim blogu... Historyczna chwila, prawda? :D
Uprzedzając wasze ''pretensje'' - to nie miało być długie :)
Nie wiem czemu wcześniej nie zdecydowałam się na dodanie tego OS, mimo tego, że napisałam go ponad 6 tygodni temu.
Mam nadzieję, że wam się podoba, jeśli tak to mam ich kilka w zapasie.
Przypominam o XIX rozdziale (KLIK)

wtorek, 25 lutego 2014

ROZDZIAŁ XIX

Mike

-Wiedziałem, że długo nie wytrzymasz. Chodzi o Delsona?
-Nie. Chodzi o nas... - powiedziała siadając na pobliskiej ławeczce.
-O nas? - zapytałem zdziwiony - przecież nam się zajebiście układa!
-Nie przeczę  - zaśmiała się - ale co będzie z nami dalej?
-Dalej? Na osiemnastkę dostaniesz pierścionek zaręczynowy, potem się pobierzemy, w dalszej przyszłości uczynimy Chestera dziadkiem, może doczekamy się tego, że chłopcy znajdą swoje drugie połówki, zostaniemy wujkiem Mike'm i ciocią Charlie, potem się zestarzejemy i...
-Nie kończ, głupolu - przytuliła się do mnie.
-Jak już tak gadamy, to nie lubię w tobie jednej rzeczy - wyparowałem po kilku minutach tulenia się.
-Cooo? Jakiej? - zaśmiałem się pod nosem z jej miny.
-Tego, że masz głos po ojcu. Znaczy... Dobra, inaczej : moim zdaniem za często krzyczysz, jesteś bardzo delikatną dziewczyną, do ciebie pasują takie piosenki jak ta, którą napisałaś.
-Daj mi się tym nacieszyć póki mam czas, ok? Tak jak sam powiedziałeś : kiedyś założymy rodzinę, wtedy zamienię się w typową, grzeczną matkę i moja kariera jako piosenkarka się skończy - mówiła, podkreślając ostatnie wyrazy.
-Jak to? Przecież ty nie możesz tak po prostu odejść! - powiedziałem zdziwiony.
-Dzieci potrzebują matki. Jakbyśmy mieli jechać w trasę, to z kim byśmy je zostawili? Kto czytałby im bajki na dobranoc, naklejał plaster na ranę, codziennie odprowadzał do Pre Primary? No kto?
-Ale były by dumne, oglądając swoich rodziców w telewizji czy Internecie - szukałem argumentów.
-Tak, a przy pierwszej lepszej okazji usłyszelibyśmy, że byliśmy najgorszymi rodzicami, bo nie byliśmy z nimi, gdy nas potrzebowały.
-Może wrócimy do tego tematu wtedy, gdy będziemy spodziewać się potomka? - zapytałem, ponieważ nie mogłem wymyślić już żadnego sposobu na przekonanie jej
-Ty to zacząłeś - zrobiła cwaną minę.
-Cholera, cały Chester - powiedziałem pod nosem.
-No wiesz, ta pierworodna - kontynuowała.
-Nie no, skromność to na pewno masz po nim. Do Claudie jesteś podobna z urody, ona też była drobna, blada i piękna.
-Mama... Pomożesz mi dzisiaj w poszukiwaniach jakiś starych albumów? Widziałam tylko 3, może 4 jej zdjęcia...
-Wątpię, by Chazzy miał je w domu, dla niego takie pamiątki nie mają większego znaczenia. Rose powinna mieć pełno zdjęć i filmów, możemy do niej jechać.
-Kiedy? - zapytała z iskierkami w oczach.
-Jeżeli chcesz, to nawet teraz!
-Mówisz to na poważnie?
-Tak, ale jak chcemy jechać, to musimy odstawić Bastera do domu. Ona nie znosi psów.
Dziewczyna szybko podniosła się z ławki, wzięła pupila na ręce i popatrzyła na mnie oczekującym wzrokiem. Założyłem okulary przeciwsłoneczne. Po chwili ktoś zadzwonił do małej.
-Cześć... tak, już wracamy... za kilka minut... no ok... pa - zakończyła rozmowę, po czym wybuchła gromkim śmiechem.
-Co się stało? - zapytałem.
-Joe twierdzi, że umiera, mamy szybko wracać, bo chce się z nami pożegnać - wydusiła z siebie.
Przez te kilka minut, w czasie których coraz bardziej zbliżaliśmy się do domu wyobrażaliśmy sobie widok, jaki zastaniemy po powrocie. Każdy nasz niekoniecznie normalny pomysł kończył się salwą śmiechu, co nie za bardzo podobało się przechodniom.

-Gdzie on jest? - zapytałem, gdy dotarliśmy do domu.
-W swojej sypialni - odpowiedział mi zmartwiony Rob.
No tak, Bourdie zawsze się o nas wszystkich martwi, jest do nas bardzo przywiązany.
Kiwnąłem głową w stronę Charlie i udałem się w stronę schodów. Minęliśmy na nich rozbawionego Chazza. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem bladego jak ściana DJ'a
-Cześć, co ty odpierdzielasz?
-Mike... Ja powiem tylko tobie - wyszeptał.
-To ja będę u siebie - powiedziała dziewczyna wychodząc z pokoju.
-Ale błagam, nie śmiej się.

Charlie

Gdy zamknęły się za mną drzwi mojego pokoju poczułam wielki spokój. Nigdy nie czułam się tak bezpiecznie, jak teraz. Moje życie wywróciło się do góry nogami, ale było warto. Podeszłam do szafki, w której trzymałam wszystkie swoje prace. Po kilku minutach znalazłam rysunki, które będą mi dzisiaj potrzebne. Najstarszy z nich narysowałam gdy miałam 5, może 6 lat. Przedstawiał on niską kobietę z siwymi włosami trzymającą za ręce dwie małe ciemnowłose dziewczynki. Kolejny z nich był już ''profesjonalnym'' portretem, nie dziecięcymi bazgrołami. Pamiętam, że na ołówki zbierałam 1.5 roku. Napotkałam prace przedstawiające członków zespołu. Dalej nie mogę uwierzyć w to, że wokalista mojego ulubionego zespołu jest moim ojcem, odzyskałam siostrę, mam kochanego chłopaka, wspaniałych przyjaciół i poznam jeszcze babcię... Wyjęłam własnoręcznie robioną teczkę. Włożyłam do niej wybrane rysunki i podpisałam ''Dla Rose''. Poczułam lekki ból. To normalne, ponieważ przeszczep nie był wcale tak dawno. Zrobiłam się senna. Położyłam się na łóżku, chociaż nie dane było mi odpoczywać, ponieważ usłyszałam donośny śmiech Spike'a. Po dwóch minutach dołączyli do niego inni domownicy. Powolnym ruchem zwlekłam się z łóżka i zeszłam do salonu. To co zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania : Chester leżąc na podłodze udawał martwego, Mike go reanimował, Phi Phi sprawdzał tętno, Rob i Brad turlali się po podłodze ze śmiechu, a Julie i Jason oderwani od konsoli robili zdjęcia i filmowali całe zajście.
-Co się tutaj dzieje? - zapytałam stanowczo, jednak ich humor po chwili mi się udzielił.
Poczułam wibracje w mojej kieszeni. Wyjęłam komórkę i widząc kto dzwoni powiedziałam :
-Cicho! Joe dzwoni.
-Daj na głośnomówiący - zaproponowała siostra.
-Ok, ale zamknijcie się już.
Siedem zaciekawionych twarzy wpatrywało się we mnie. Odebrałam połączenie kładąc telefon na stoliku do kawy.
-Dobrze się bawicie? - krzyczał Koreańczyk - ja tu umieram, a wy się śmiejecie! Niech tylko mi się polepszy, to pożałujecie! WSZYSCY!
-Na początku musielibyśmy załatwić ci kroplówkę... z ciastkami - powiedział Dave wybuchając śmiechem.
W ślad za nim poszli inni. Dom ponownie wypełnił się atmosferą, której dawniej tak bardzo mi brakowało.

Mike

Godzinę później siedziałem w aucie z trójką nastolatków. Mój ''kochany'' uzależniony od wszelkich sprzętów elektronicznych braciszek wciągał w to powoli swoją, jeszcze nieoficjalną, dziewczynę. W lusterku zobaczyłem, że słuchają muzyki ze słuchawkami w uszach. Starsza z sióstr intensywnie nad czymś myślała.
-Kotek, co jest?
-Ja po prostu w to nie wierze - uśmiechnęła się.
-Charlie, przyzwyczajaj się - zaśmiałem się.
-Kiedy będziemy na miejscu? - zapytała para.
-Za pół godziny - odpowiedziałem.
-Aha - odpowiedzieli wracając z powrotem do swojego zajęcia.
-Odkąd potrafi mówić, podczas podróży przynajmniej 3 razy usłyszę te słowa.
-To jest młodsze rodzeństwo Mikey, najbardziej wkurwiające osoby, jakie mogą chodzić po tej ziemi - odpowiedziała.
-Ano... Chciałem kota, ale mama zniszczyła mi dzieciństwo.
-Czemu tata z nami nie pojechał? Przecież widział, jak nam na tym zależało - wypaliła nagle ze smutną miną.
-On ma do Rose żal o to, że go oszukiwała. Gdyby nie to, całe twoje... wasze życie wyglądałoby inaczej.
-No niby tak, ale my już nigdy nie dowiemy się, jak to było na prawdę... Mama... - zawahała się - mama nie żyje...
-Mam wielką nadzieje, że ona ma dalej te albumy, musicie je zobaczyć. Claudie była tak bardzo utalentowana... Tak, jak ty, wiesz?
-Daleko jeszcze? - usłyszeliśmy głos Jasona.
-Zamknij się - warknąłem.
-Czyli został jeszcze jeden raz?
-Tak, chyba przyspieszę - zaśmiałem się.
-To chyba będzie dobry pomysł, zobacz jakie chmury są za nami.
-O cholera, przyspieszamy - zadecydowałem mocniej wciskając pedał gazu.

-Mike! Tyle lat cię nie widziałam! To Jay? Pamiętam go jako kilkuletniego brzdąca - zaśmiała się.
-Miło mi panią poznać - mój brat wyciągnął dłoń w stronę kobiety.
-Chodźcie do domu, zbiera się na burzę - zaprosiła nas do środka.
-No więc to jest Charlie, a to Julie - przedstawiłem zawstydzone dziewczyny.
-Nasza prawdziwa Lucy - mówiła cicho przeczesując gęste, ciemne włosy młodszej.
-Nie, ja nie jestem Lucy - powiedziała przestraszona dziewczyna oddalając się od staruszki.
-Boisz się mnie? Jak możesz? Własnej babci się bać! - mówiła przybliżając się do niej.
-Rose, przyjechaliśmy obejrzeć rzeczy Claudie. Jej własne córki powinny wiedzieć, jak wyglądała.
-Naturalnie, chodźcie za mną - przybrała łagodną minę prowadząc w stronę strychu.

-Ona była taka... piękna, naturalna - powiedziała najmłodsza z nas.
-Naturalna? Zobacz na to zdjęcie - Rose podała jej ponad dwudziestoletnią fotografię.
-Co to jest? Tatuaż?
-Tak, powstał pół roku po tym, jak związała się z waszym ojcem - mówiła z pogardą.
-Pragnę przypomnieć, że był to zwykły rysunek z henny, zmywał się w ciągu 6 tygodni - powiedziałem ostro.
-Ale pod wpływem tego człowieka miała go przez 7 lat! - powiedziała głośniej - on ją zniszczył! Z małej, delikatnej dziewczynki stała się jakimś potworem!
-Chyba masz zły dzień. Nie wyładuj na mnie swojej złości  - również podniosłem głos.
-To już czas, by opuścić mój dom - wskazała ręką w stronę drzwi.
-A mogłabym zatrzymać ten album? Proszę - Charlie trzymała w rękach gruby przedmiot.
-Dobrze, ale idźcie już.

Zobaczyłem, że w oczach dziewczyny pojawiły się łzy.
-Hej, co się stało? Nie przejmuj się nią, ona przez tą samotność chyba oszalała. Julie, jak ona tak do ciebie mówiła to bałem się, że może ci coś zrobić...
Nie usłyszałem odpowiedzi. Odwróciłem się i zobaczyłem, że przytula się do mojego brata.
-Nie zdążyłam jej tego dać - powiedziała starsza siostra wręczając mi pięknie zdobioną teczkę.
DLA ROSE...

/To już XIX rozdział... Jutro, ewentualnie za dwa dni pojawi się kolejny. Potem może być przerwa, ponieważ po dwutygodniowej chorobie będę miała dużo do nadrabiania...
Dziękuje za miłe komentarze, jak zwykle dają pozytywnego kopa.
Charlie


czwartek, 20 lutego 2014

ROZDZIAŁ XVIII + wyjaśnienia

Julie

Budzą mnie promienie słoneczne. Czuję, że ktoś  mocno trzyma mnie za rękę. Kieruję swój wzrok w dół.
-Jason... Jay... - szepczę potrząsając chłopakiem.
-Jeszcze pięć minut, mamooo - wyjęczał.
-Jason! - powiedziałam ostro. Odpowiedziało mi chrapanie. Usłyszałam cichutkie skrzypienie drzwi. Odwróciłam się w ich stronę. Zobaczyłam w nich promienną twarz Donny.
-Szłam akurat do kuchni przygotowywać śniadanie, gdy usłyszałam głos... Zostaw, tak go nie obudzisz - zaśmiała się.
-W takim razie w jaki sposób pani to robi? - zapytałam.
-Codziennie rano budzę go tak - odchrząknęła - Synku, wstawaj - powiedziała anielskim głosem.
-Pójdę na drugą - mówił przez sen.
-W TEJ CHWILI WSTAWAJ! - wykrzyczała blondynka.
Chłopak poderwał się gwałtownie z podłogi. Rozkojarzony usiadł obok mnie.
-Mamo, mam 17 lat. Budzisz mnie tak odkąd poszedłem do szkoły. Teraz są wakacje. Zlituj się nade mną, kobieto! - z biegiem czasu był w stanie wypowiedzieć krótkie zdania.
-Wakacje wakacjami, a za miesiąc szkoła - odpowiedziała - chodźcie na śniadanie, chyba jesteście głodni? Zrobiłam naleśniki z syropem klonowym.
-Miałam się odchudzać, ale one są takie dobre - zaśmiałam się.
-Ty? Odchudzać? Chyba z kości na ości - mówił zaspany jeszcze Shinoda.

-Pijesz kawę, herbatę, sok? - zapytał Muto, gdy dotarliśmy do jadalni.
-Poproszę herbatę.
-Julie... Powiedz mi dziecko drogie, co wy w sobie macie? - zapytał nalewając mi napój do kubka.
-My? - odpowiedziałam zdziwiona.
-Ty i twoja siostra. Musicie mieć w sobie coś wyjątkowego, skoro obydwie oczarowałyście moich synów - mówił patrząc mi głęboko w oczy.
-Tato, przestań - wycedził chłopak.
-Czy pan mi coś sugeruje?
-Ależ nie, ja tylko pytam. Jedna już zabrała nam syna, drugim chcemy się jeszcze nacieszyć.
-Moja siostra nikogo wam nie zabrała - powiedziałam ostro.
-Dzieci, weźcie jedzenie i idźcie do pokoju - powiedziała Donna.
-Proszę, nie kłóćcie się... - wyszeptał 17 latek łapiąc mnie za rękę.

-Hej, co jest? Nie płacz... - pocieszałam Jasona.
-Odkąd Mike się wyprowadził, to oni... oni non stop się kłócą, rozumiesz? Non stop... Gdy mu o tym mówię, zlewa mnie. Dla niego liczy się tylko jego cholerny zespół! - uderzył pięścią w ścianę. Musiał robić to często, ponieważ w tym miejscu było małe wgniecenie.
-Nie mów tak. Oni są teraz na szczycie kariery, muszą o to dbać. Musisz mi przyznać, że tworzą zajebistą muzykę i ludzie ich za to uwielbiają! - próbowałam załagodzić sytuację.
-Julie, może zjemy śniadanie na mieście? Potem pojedziemy do was, ok? - szybko zmienił temat.
-No dobrze, ale spakuj kilka swoich rzeczy. Mały urlop od rodziców ci pomoże. Dzisiaj możemy jechać na basen, jutro do kina... - rozmarzyłam się.
-Mała, nie szalej - zaśmiał się - wezmę kilka gier na xboxa, questy same się nie przejdą - mówił z iskierkami w oczach.
-Przerwa od konsoli też ci dobrze zrobi - powiedziałam z szerokim uśmiechem.
-Tak sądzisz?
-Tak. Zbieraj się, poczekam przy samochodzie.
-Jedziemy motorem - odpowiedział.
-Co? - zapytałam wmawiając sobie, że się przesłyszałam.
-Jedziemy motorem - powtórzył o wiele głośniej.
-O nie, ja na to badziewie nawet nie wsiądę! Nie licz na to - zaśmiałam się wychodząc z pokoju, zanim Jason zdążył zaprotestować.

Jason

-Gdybyś tylko wiedziała, co do ciebie czuje... - wyszeptałem zamykając zamek błyskawiczny w torbie - nie zostawię cię tu, wiesz? - mówiłem do zdjęcia oprawionego w piękną, niebieską ramkę.
Przedstawiało ono młodą dziewczynę przytuloną do niewiele starszego chłopaka. W ich oczach było coś więcej, niż radość... Pamiątka szybko znalazła swoje miejsce w bocznej kieszonce.

-Mogę cię o coś zapytać? - powiedziała dziewczyna po półgodzinnej ciszy.
-Pytaj o co chcesz - odpowiedziałem.
-Dlaczego twoja mama zareagowała tak nerwowo?
-Jak by ci to powiedzieć... to dla niej bardzo drażliwy temat. Dosyć długo nie mogła pozbierać się po wyprowadzce Mike'a... wcześTatniej bardzo często wyjeżdżał w trasy, studio było jego drugim domem. Teraz powoli dochodzi do niej, że za rok będę miał osiemnastkę, pewnie za niedługo się wyprowadzę... a tata wspominał coś o zmianie domu, bo ten będzie za duży jak na ich dwójkę, ale ja im na to nie pozwolę, tam jest całe moje dzieciństwo. Jeszcze te częste kłótnie... boję się...
-Czego się boisz? - mówiła spokojnie tonem pełnym zrozumienia.
-Boję się... Boję się tego, że oni się rozwiodą - wydusiłem z siebie.
-Ej, nawet tak nie myśl! Będzie dobrze, zobaczysz - mówiła radośnie.
Gdy patrzyłem na nią widziałem jeszcze dziecko. Jej beztroskie podejście do życia... Zazwyczaj potrafiła zapanować nad sytuacją, jednak gdy jej się to nie udawało, widać było jej wielką, jak na czternastolatkę, dojrzałość.
-Jakie masz marzenia? - zapytała nagle.
-Marzenia... - zamyśliłem się - do szczęścia potrzebna mi jest tylko rodzina. Patrząc na mojego brata : jest sławny, tysiące dziewczyn szaleje na jego widok, ma talent, ale przez tyle lat był sam... Gdyby nie Charlie, przychodziłby do swojego domu i kładłby się spać w wielkim łóżku bez nikogo u boku. A drugim marzeniem jest pomoc innym. Tyle osób tego potrzebuje.
W odpowiedzi pokiwała głową. Zaczęła nad czymś intensywnie myśleć.
-A jacy oni są? - zadała kolejne pytanie.
-Chłopcy? Joe jak to Joe, lubi jeść, Mike kozaczy, Chester jest panem domu, Dave jest rudy, co nie oznacza, że fałszywy, Rob tylko udaje, że ich lubi, a Brad oddałby własną nerkę za kolejną parę skarpetek.
Moja odpowiedź wywołała u dziewczyny gromki śmiech.
-Idziemy na śniadanie do pizzerii, wpraszamy się do chłopców i Charlie czy głodujemy?
-Wpraszamy się, nie będziemy kasy wydawać - odpowiedziała z cwanym uśmiechem na twarzy.
-W takim razie za 3 minuty będziemy na miejscu - odpowiedziałem skręcając w boczną uliczkę.

Charlie

-Brad, nie denerwuj mnie. Odkąd wyszłam ze szpitala, non stop mnie unikasz. Co się dzieje?
-Nie wymyślaj, ja nikogo nie unikam - odpowiedział oschle.
-To dlaczego wtedy płakałeś? Zraniłam cię czymś? - zapytałam zrezygnowana.
-Może ja też mam uczucia? - powiedział cicho idąc w stronę domu.
-Hej, zachowuj się jak facet! Nie uciekaj, porozmawiaj ze mną w cztery oczy! - podniosłam ton.
Stanął w miejscu. Powoli odwrócił się, odgarnął loki z twarzy i powiedział coś, co zapamiętam do końca życia.
-Może po prostu cię kocham? Nie patrz tak na mnie. Nie spodziewałaś się, prawda? Kto by pomyślał... Taki Delson potrafi kochać!
-Zastanów się nad tym, co właśnie powiedziałeś! - krzyknęłam ze łzami w oczach.
Do szału doprowadzało mnie jego spojrzenie.
-Żydzi też mają prawo do normalnego życia, wiesz?
-Nigdy nie patrzyłam na ciebie pod kątem wiary. Nigdy - podkreśliłam.
Mierzyliśmy siebie nawzajem wzrokiem pełnym pogardy i... nienawiści? Do moich oczu napłynęły łzy. Starałam się to ukryć, lecz nie udało mi się to.
-Błagam cię, tylko nie płacz - usłyszałam jego głos.
-Nie uważasz, że to dla mnie trochę za dużo? Kiedyś mieszkałam w Domu Dziecka i marzyłam, że kiedyś pojadę na wasz koncert, zdobędę wasze autografy. Cały mój pokój był w plakatach i rysunkach. Na dzień dzisiejszy jestem córką wokalisty, mam jego nerkę, Mike Shinoda jest moim chłopakiem, a teraz kłócę się z najlepszym gitarzystą na całym świecie. Co mnie jeszcze czeka? - po wyrzuceniu z siebie tego wszystkiego rzuciłam się w bieg.
Jak zwykle w takich sytuacjach znalazłam się przed studiem.
-Cześć, macie jakieś próby? - zapytał zdziwiony ochroniarz, gdy znalazłam się w holu.
-Nie tym razem - odpowiedziałam biegnąc po schodach do pomieszczenia.
Gdy tylko się tam znalazłam, podbiegłam do szuflady z notatnikami. Chwyciłam jeden z nich i zaczęłam pisać to, co przyszło mi na myśl.



Let me apologize to begin with
Let me apologize for what I’m about to say
But trying to be genuine was harder than it seemed
And somehow I got caught up in between


Let me apologize to begin with

Let me apologize for what I’m about to say

But trying to be someone else was harder than it seemed
And somehow I got caught up in between



Between my pride and my promise

Between my lies and how the truth gets in the way

The things I want to say to you get lost before they come
The only thing that’s worse than one is none



Let me apologize to begin with

Let me apologize for what I’m about to say

But trying to regain your trust was harder than it seemed
And somehow I got caught up in between



Between my pride and my promise

Between my lies and how the truth gets in the way

The things I want to say to you get lost before they come
The only thing that’s worse than one is none
The only thing that’s worse than one is none



And I cannot explain to you

In anything I say or do or plan

Fear is not afraid of you
But guilt’s a language you can understand
I cannot explain to you in anything I say or do
But hope the actions speak the words they can



For my pride and my promise

For my lies and how the truth gets in the way

The things I want to say to you get lost before they come
The only thing that’s worse than one is




Pride and my promise

Between my lies and how the truth gets in the way

The things I want to say to you get lost before they come
The only thing that’s worse than one is none
The only thing that’s worse than one is none
The only thing that’s worse than one is none



Wyrwałam kartkę, na której pisałam i z prędkością światła wybiegłam ze studia. Przy wyjściu rzuciłam ''Cześć wszystkim'' i skierowałam się w stronę domu. Po 15 minutach ciągłego biegu zobaczyłam dom. Szybko otworzyłam drzwi i udałam się do salonu. Wszyscy byli zdziwieni ''wejściem smoka''.  Położyłam na stole swoje wypociny.
-Spike, ty to zaśpiewasz.
-Ja? Dobrze wiesz, że lepiej wychodzi mi rapowanie. Niech Chazz to zrobi.
-Nie, ty to zrobisz. To ma być spokojna piosenka, twój głos będzie idealny.
-Spróbuje, ale nie obiecuję, że się uda - powiedział powoli.
-Uda ci się skarbie, wierze w ciebie! 
Dopiero teraz rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na kanapie, oprócz chłopaka i ojca siedzieli Jason i Julie. Przeglądali coś w komórce dziewczyny. Po lewej stronie na fotelach miejsce zajmowali Joe i Dave, po prawej Brad i Rob. Tekst krążył po pomieszczeniu od osoby do osoby.

Godzinę później spacerowałam po mieście razem z Mike'm i Basterem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Uwielbiałam to.
-Możesz mi wyjaśnić, co zaszło między tobą a BBB? 
-Nic takiego, zwykła sprzeczka. Pogadam z nim jeszcze raz, wszystko sobie wyjaśnimy, będzie dobrze.
-Wydaję mi się, że to coś poważniejszego, no ale skoro tak mówisz, to ci wierzę - powiedział przytulając mnie.
-Kotku, musimy pogadać...

/Dawno mnie tu nie było, prawda?
Miałam pełno nauki, szkoła jest bardzo wymagająca. Zapewne nie byłoby rozdziału jeszcze kilka dni, ale trochę się rozchorowałam, jadę na antybiotykach. Przepraszam, jeżeli są jakieś błędy, ale nie czuję się najlepiej.

Zarzucicie mi pewnie, że strasznie mieszam, w jednym rozdziale dwa wątki miłości. Muszę zacząć rozwiązywać wszystkie sprawy, ponieważ opowiadanie dochodzi do końca... Nie oznacza to jednak, że już w następnym rozdziale zobaczycie napis ''The end''. Przewiduje maksymalnie 10 rozdziałów.

Mam też pomysł na kolejne dwa opowiadania. Pierwsze z nich będzie przeszłością tego, co dzieje się teraz. Przyjrzymy się bliżej miłości Chestera i Claudii, zostanie rozwinięty wątek Lucy... Drugie będzie o tym, co działo się po zakończeniu tej fabuły. Późniejsze życie Mike'a i Charlie, związki innych bohaterów.
Mam nadzieję, że tak długą przerwą nie zniechęciłam do siebie czytelników.

Charlie.

środa, 5 lutego 2014

ROZDZIAŁ XVII

Mike

Obudziłem się, ale jej przy mnie nie było. Zdziwiło mnie to, ponieważ to ja zazwyczaj wstawałem wcześniej.
Założyłem pierwszą lepszą koszulkę i wyszedłem z sypialni. Już na schodach usłyszałem odgłosy kłótni, jednak byłem zbyt zaspany, by wyłapać, między kim się ona toczy. Po chwili słyszałem już bardzo dobrze.
-To nie było miłe - powiedziała ostro Charlie.
-Wiecie co? Mam to gdzieś! - wykrzyczała Julie. Po domu rozszedł się donośny trzask.
-Jak mnie ta gówniara wkurza! Wszyscy wokół niej skaczą, by było jej jak najlepiej, by szybko się wśród nas zaaklimatyzowała, a ona nie potrafi się odwdzięczyć!
-Spokojnie, ona przechodzi teraz trudny wiek, musisz ją zrozumieć... - zabrał głos Chester.
-Tato, nie można wszystkiego zganiać na dojrzewanie - odpowiedziała.
-Po prostu ją zrozum - powiedział cicho i wyszedł z pomieszczenia.
-Ja pierdziele- powiedziała kopiąc nogą w stojak na keyboarda - cholera - wysyczała krzywiąc się z bólu.
Podszedłem do niej cicho i mocno przytuliłem od tyłu. Odwróciła się na pięcie i pocałowała mnie.
-Kocham cię, Mike - wyszeptała.
-Możecie lizać się gdzie indziej? - usłyszeliśmy głos Phoenixa. Podszedł do szafki, wyjął z niej wodę i wyszedł.
-Zazdrośnik - zaśmiałem się.
-Pójdziesz ze mną jej poszukać? - zapytała smutno.
-Ok, pójdę tylko założyć na siebie coś normalnego - odpowiedziałem
-Idę z tobą, w piżamie daleko nie zajdę - uśmiechnęła się blado łapiąc mnie za dłoń.

Po 15 minutach byliśmy gotowi do wyjścia.
-Wychodzimy! - krzyknąłem w stronę domu zamykając drzwi.
-Jak dobrze, że mieszkamy tak blisko parku, jest cholernie ciepło - powiedziała dziewczyna zakładając okulary przeciwsłoneczne.
-Wzięłaś też moje? - zapytałem wskazując na jej torebkę. Pokiwała głową - to mogłabyś mi je dać?
-Nie tym razem - puściła mi oczko i rzuciła się do biegu.
-Charlie, błagam cię - powiedziałem biegnąc za nią.
-Try to catch up! - odkrzyknęła skręcając w pierwszą z brzegu alejkę.
Zatrzymałem się, ponieważ usłyszałem głośny szloch. Zobaczyłem siedzącą na murku dziewczynę. Wyglądała bardzo... mrocznie. Jej blada cera i czerwone włosy wyróżniały się na tle czarnych ubrań.
-Hej, stało się coś? Może mógłbym jakoś pomóc? - zapytałem kucając.
-M-mike? - załkała podnosząc głowę.
-Julie? Nie poznałem cię - powiedziałem zszokowany.
-Ona jest na mnie wściekła, prawda?
-Musicie ze sobą po prostu porozmawiać - powiedziałem podając jej chusteczkę.
-Dlaczego ja jestem taką wredną suką, która tylko wszystkich rani?
-Nie mów tak, słyszysz? Nie mów tak! - dołączyła do nas Margaret.
Przytuliła mocno dziewczynę, której oczy na nowo zalały się łzami.
-Zostawię was same... Idźcie do domu, może załapiecie się na późniejsze śniadanie - uśmiechnąłem się wracając na ścieżkę. Z zamyślenia wyrwał mnie widok, który wywołał u mnie salwę śmiechu.

Charlie

-Powiedz mi, z czego ty się śmiejesz? NO Z CZEGO?! - mówiłam wkurzona.
Mój chłopak już 15 minut się ze mnie natrząsał.
-Mike, uspokój się! - krzyknęłam.
Spojrzał na mnie, otarł łzy z policzka i zapytał :
-Co ci się stało? Czemu jesteś taka mokra?
-Nie wkurzaj mnie jeszcze bardziej - wysyczałam.
Podbiegł do nas na oko 10 letni chłopiec.
-To ciebie wrzuciliśmy do stawu? Przepraszamy, myśleliśmy, że to moja starsza siostra  - mówił szybko opanowując śmiech.
Spowodowało to, że Spike dosłownie turlał się po ziemi.
-Zejdź mi z oczu - powiedziałam.
-Nie bądź na nas zła - odpowiedział chłopiec i pobiegł w stronę rówieśników.
-Shinoda, zamknij się - warknęłam kierując się w stronę bramy.
Gdy dotarłam w końcu do domu szybko pobiegłam po schodach w stronę sypialni.
Po kilku minutach usłyszałam szepty, a następnie gromki śmiech dochodzący z salonu. Przebrałam się w zielone spodenki i białą bluzkę na ramiączkach. Po wysuszeniu włosów zeszłam na dół.
-Nawet się nie odzywajcie - powiedziałam widząc ich miny - młodej jeszcze nie ma?
-Napisała mi, że idzie do jakieś koleżanki czy coś - odpowiedział Chester.
-Słyszycie to? - zapytałam.
Ze schowka pod schodami do moich uszu dochodził cichutki pisk.
Zobaczyłam szeroki uśmiech mojego chłopaka.
-Mike, co ty znowu kombinujesz?
Podszedł do schowka, otworzył drzwi i powiedział :
-Kochanie, powitaj w naszym domu kolejnego lokatora : Bastera.
Z pomieszczenia wybiegła mała, ciemna, włochata kuleczka. Pokonała 2 metry, po czym się wywróciła.
-On... on jest mój? - zapytałam powoli.
-Tak,  taki mały prezent od naszej szóstki - powiedział Brad.
-Dziękuje - powiedziałam z łzami w oczach. Przytuliłam każdego z nich.
-Może pojedziemy do moich rodziców? Dawno u nich nie byliśmy, chcieli też się z nim pobawić... - zaproponował Mike.
-Jedźcie, ale macie wrócić najpóźniej o 22, musimy obgadać parę spraw - odpowiedział za mnie Chazz.
-Tak jest! - zaśmiałam się salutując.

Mike

-Kolejni goście! - powiedziała z radością mama całując mnie w policzek.
-Jak to kolejni? Ciocia przyjechała? - zapytałem ucieszony.
-Nie, nie ciocia - zgasiła mój entuzjazm - Jay nic ci nie powiedział? Przyjechał z Julie, grają na konsoli.
Spojrzałem na swoją towarzyszkę. Uśmiechnęła się pod nosem.
-Fajnie, że przyjechaliście z Basterem, ponieważ będzie miał się z kim pobawić- powiedział ojciec, gdy byliśmy już w salonie.
-Tato, wzięliście jednak tego psa? Tłumaczyłem wam już to... Kto się będzie nim opiekował? Co prawda Jason jest odpowiedzialny, ale czy codzienne spacery po prostu mu się nie znudzą?
-Michael, nie będę z tobą dyskutował. Temat zakończony.
W kącie zauważyłem Larry'ego, jak się później okazało. Rodzice wyjaśnili, że wzięli go ze schroniska, jego wiek został określony na 2,5 miesiąca. Charlie podeszła do jego kojca i położyła obok Bastera. Pierwszy z nich od razu rzucił się na drugiego, jednak w przyjacielskich intencjach.
-Kochanie, spójrz jak się fajnie bawią... Jak dorosną będę identyczni! - mówiła z radością w głosie dziewczyna.
-Będziecie mogli go nam podrzuć podczas wyjazdów, nie będzie się nudził - powiedział tata.

-My już będziemy się zbierali, weźmiemy przy okazji Julie - powiedziała kilka godzin później dziewczyna.
-Dobrze, pójdę po nich - odpowiedziała mama udając się w stronę pokoju mojego młodszego brata -musicie coś koniecznie zobaczyć! - wyszeptała podekscytowana wracając do salonu.
Wymieniliśmy z małą zdziwione spojrzenia. Udaliśmy się za mamą. Prowadziła nas tam, gdzie wcześniej była.
Otworzyła powoli drzwi i odeszła od nich. To co zobaczyłem, wywołało u mnie bardzo pozytywne emocje. Na łóżku spała przykryta męską bluzą czerwonowłosa dziewczyna. Trzymała za rękę bruneta, który leżał na kilku kocach na podłodze. Jak nie trudno się domyślić, była to siostra Charlie i mój brat.
-Czy ja o czymś nie wiem? - zapytałem zdezorientowany.
-Albo to jest czysty przypadek, albo mamy nową parę - odpowiedziała mi dziewczyna.
-Niech zostanie tutaj na noc, jutro po nią przyjedziemy, albo Jason ją podwiezie... zobaczymy - powiedziałem udając się w stronę wyjścia.

/Przepraszam za tyle dni bez rozdziału, ale skończyły mi się ferie, a zaczęła szkoła...
Rozdziały będę teraz pojawiać się o wiele rzadziej, ponieważ teraz oceny idą na świadectwo...
Myślę, że mnie zrozumiecie i wykażecie się cierpliwością.
Dziękuje Wam za tak miłe komentarze, są cholernie motywujące.
Do kolejnego,
Charlie.

+Za nowy wygląd serdecznie dziękuje Madzi <3

poniedziałek, 27 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XVI

Charlie

I znowu zostałam sama. Nienawidzę tego, jestem przyzwyczajona do tego, że Mikey zawsze przy mnie jest. W pomieszczeniu zaczęło robić się coraz jaśniej. Pełnia księżyca... Wyjęłam komórkę. Wyświetlacz zraził mnie w oczy. Gdy przyzwyczaiły się one do tak jasnego światła odczytałam, że jest północ. Bardzo chciało mi się spać, ale nie mogłam usnąć. Rozmyślałam o dziwnym zachowaniu Brada. Postanowiłam poważnie z nim porozmawiać. Wszystko zaczęło robić się ciemne i niewyraźne. Zasnęłam.

Obudziłam się. Promienie słoneczne delikatnie muskały moją twarz. Przewróciłam się na drugi bok i przestraszona krzyknęłam. Na fotelu spali wtuleni w siebie Chester i Mike. Wyglądali bardzo słodko. Drugi przebudził się i dopiero po kilkunastu sekundach zorientował się, co się dzieje.
-Chester... Ty.. ty.. ty gejuchu jeden! - wykrzyczał uwalniając się z uścisku przyjaciela.
-Jakbyś nie zauważył, to ja tu byłem pierwszy - odpowiedział mu zaspany.
-Mała, weź ogarnij swojego tatusia, bo się zaraz wkurzę - zwrócił się do mnie chłopak.
-Tato, ogarniam cię - powiedziałam od niechcenia.
Zobaczyłam, jak Chazz posyła swojemu rozmówcy wrogie spojrzenie.
-Która tak właściwie jest godzina? - zapytałam.
-10.45 - powiedział Joe wchodząc do sali.
-O kurwa, to sobie pospałam - powiedziałam przeciągając się.
-Wyrażaj się - skarcił mnie mr. Hahn.
Przewróciłam oczami, co mu się bardzo nie spodobało. Miał już coś powiedzieć, gdy Bennington do niego podszedł i wyszeptał coś na ucho. Pokiwał głową ze zrozumieniem i wyszedł.
-Co się stało? - powiedziałam drżącym głosem.

Chester

Zbieram się na odwagę.
-Co się stało? - słyszę jej głos pełen niepewności.
Czuje na sobie wzrok kumpla. Przeczesuję ręką włosy, po czym udaje się do okna. Widzę dzieci biegające wokół drzew. Ta radość na ich twarzach... Jedna dziewczynka zatrzymała się, pomachała mi i pobiegła dalej. Była niską blondyneczką z dwoma kucykami. Na sobie miała letnią, białą sukienkę w kwiatki. Uśmiechnąłem się pod nosem. W odbiciu zobaczyłem, jak Spike siada obok dziewczyny i ją obejmuje.
-Jutro z samego rana będziesz miała operację, dokładniej to przeszczep...
Słyszę, jak zaczyna płakać. Chłopak od razu ją pociesza. Mój głos był taki... beznamiętny. Nie czuje żadnych emocji. Chester, weź się w garść, twoje dziecko cierpi, a ty nic z tym nie robisz... Odwracam się. Widzę łzy spływające po jej bladej twarzyczce.
-Będziesz miała organ swojego prawdziwego ojca - mówię przeszywając ją wzrokiem.
Podnosi głowę do góry.
-Przecież... przecież on nie żyje! - mówi wybuchając na nowo.
-Cóż, czuję się bardzo dobrze, mógłbym powiedzieć, że idealnie - odpowiadam.
Patrzy na mnie pytająco. Na jej twarzy maluje się złość. Wygląda na to, że poukładała sobie wszystko w głowie.
-Zostawiłeś mnie... Zostawiłeś NAS! - wykrzyczała zaznaczając ostatnie słowo.
-Ale to nie jest tak, jak... - zacząłem spokojnie.
-Patrzcie kobiety, wasze córki jarają się facetem, który jest oszustem! - wybuchła.
-Ale ty nic nie rozu...
-To ty nic nie rozumiesz - jej czerwone od łez oczy przeszywały moje ciało nienawiścią.
Mike podszedł do mnie i poprowadził w stronę wyjścia.
-Stary, to nie było przekazane tak, jak powinno. Zajmę się tym - wyszeptał do mojego ucha.

Mike

Nie zdziwiło mnie to, jak mała zareagowała.  Ma dopiero 17 lat, nie wszystko może być dla niej jasne. Wracam do niej i przecieram z jej twarzy łzy.
-Pamiętasz, jak pytałeś się mnie ostatnio o moje marzenia? - zapytała.
-No tak - odpowiedziałem zdziwiony.
-Moim marzeniem jest, by to wszystko w końcu się skończyło - powiedziała cicho.
-Wolałabyś, żeby było jak dawniej? - przyglądałem się jej.
-Tak... Nie miałabym ciebie, nie wiedziałabym, że Julie jednak żyje, nie poznałabym swoich idoli, ale... ale miałabym spokój - spuściła głowę w dół.
-Hej, mała, nie myśl tak. Nie zawsze wszystko się układa, ale wszystko dzieje się w określonym celu... To było ci pisane, tego już nie zmienisz... - złapałem ją za rękę.
-Ale dlaczego on nas zostawił? Dlaczego Ju mieszka z obcymi ludźmi, a nie ze mną? Dlaczego to wszystko jest takie pokręcone? - zadawała pytania, które ją dręczyły.
-Zrozum, on nie wiedział, że ty się urodziłaś... Łatwiej będzie, gdy opowiem ci całą historię - powiedziałem.

20 lat temu Chester i Claudie poznali się na festynie dla osób uzdolnionych muzycznie organizowanym przez jej szkołę. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia i dosyć szybko zostali parą. Ona miała wtedy 14 lat, on 17. Wszyscy byli przeciwni ich związkowi,  jednak oni nie odpuścili. Musieli być razem, ich uczucie było zbyt mocne, by zrezygnować z niego przez głupie gadki rodziców czy sąsiadów. Miesiąc po jej osiemnastce pobrali się. Ich związek został wystawiony na próbę - wyjechaliśmy w trasę trwającą 10 miesięcy... Gdy Lucy się urodziła Claudie miała 21 lat. Chazz nie mógł się ogarnąć, taki był szczęśliwy. Z resztą ja też, przylepka ''wujek'' bardzo mi pasowała. Wujek Mike, rozumiesz? Uwielbiałem tą małą, była takim radosnym dzieckiem. Gdy ona spadła z tych drabinek... Gdyby były porządnie przymocowane nic by się nie stało. Ona dalej by żyła. Obydwoje się załamali. On szukał pocieszenia w pracy, ona w kieliszku. Wkrótce się rozwiedli. 
Gdy kilka dni temu dowiedział się, że będziesz potrzebowała przeszczepu ani razu się nie zawahał. Zgłosił się na dawcę. Odpowiednie badania wykazały, że jest twoim biologicznym ojcem. Nawet nie wiesz, w jak wielkim był szoku. 14 lat wcześniej stracił jedyną córkę, a nagle okazuje się, że ma też drugą. Zapewne zadałaś sobie pytanie : jeśli ty jesteś jego dzieckiem, to co z Julie? Przecież wy jesteście jak dwie krople wody... \Wewnątrzszpitalne dochodzenie wykazało, że dziewczynki urodziły się tego samego dnia i przez nieodpowiedzialną pielęgniarkę zostały podmienione. Twoja siostra trafiła do rodziny, która kilka dni później oddała ją do adopcji. Miałyście wielkie szczęście, że trafiłyście do jednego Domu Dziecka. Resztę już znasz...

-To... To jest niemożliwe - powiedziała zszokowana.
-Dlaczego tak uważasz? - zapytałem.
-Jakim cudem jesteśmy dwujęzyczne? I dlaczego jednym z tych języków nie jest angielski?
-Zarówno Chester jak i Claudie mają w rodzinie Japończyka. Jego prapraprababcia była Polką, więc i te geny do was dotarły.
-Ja słyszałam o takich historiach w telewizji, w radiu, czytałam w gazecie... ale że to spotkało mnie? - mówiła w wielkim szoku.
-Rozumiem cię, sam bym w to nie uwierzył... Planujemy z chłopcami zakup jednego, wielkiego domu, chcemy, by twoja siostra również z nami zamieszkała.
-Ona jest bezkonfliktowa, zgodzi się, na pewno - powiedziała cicho.
Siedzieliśmy w ciszy już dłuższy czas. W jej oczach pojawiały się naprzemiennie łzy i iskierki radości.
-Mike... Ja nie będę mogła ćwiczyć, prawda? Ja tak kocham sport, nie chcę tego stracić...
-A kto tak powiedział? - zapytałem, chociaż znałem odpowiedź -nie wierz w te brednie, co piszą na necie. Będziesz mogła tańczyć, śpiewać, jeździć na rolkach czy rowerze... Po prostu będziesz musiała uważać na to, by się nie odwodnić - powiedziałem ściskając jej dłoń mocniej.
Pokiwała głową w geście zrozumienia.
-Wszystko potrafię spieprzyć. Zraniłam Chazza... - wyszeptała.
-Wy musicie po prostu szczerze porozmawiać - poradziłem.
-Ja się tak bardzo boję - powiedziała przytulając się do mnie.

Dwa tygodnie później.

-Zaczynamy życie od nowa - powiedział Chester stojąc przed drzwiami naszego nowego domu.
Zobaczyłem, jak Charlie czule obejmuje siostrę. Podszedłem do nich.
-Dziękuje - powiedziała bezdźwięcznie miniaturka mojej dziewczyny.

/Rozdział jak zawsze dedykowany jest Magdzie, dziękuje Mysiu <3
Charlie

piątek, 24 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XV

Chester

-Chodź - powiedział Dave wyrzucając papierosa.
Chwycił mnie za rękaw i zaprowadził w stronę auta.
-Chester, co ty odpierdzielasz? - zapytał ostrym głosem gdy byliśmy już w pojeździe.
-Musimy jechać do Los Angeles, potem lecę do Phoenix - powiedziałem urażony tonem jego głosu.
-Na jasną cholerę?! - krzyczał na mnie.
-Jeżeli zamierzasz się na mnie wyżywać to zostaw mi w stacyjce kluczyki, sam pojadę.
Ku mojemu zdziwieniu Phoenix wykonał moją prośbę i wyszedł z auta. Udał się w stronę chłopaków.
-Kurwa mać! - wykrzyczałem.
Wyjąłem telefon.
-Rose? Z tej strony Chester. Musimy się spotkać, najlepiej dzisiaj.
-Dobrze, przyjedź do mnie, chyba nie zapomniałeś adresu przez te wszystkie lata? - odpowiedziała mi ciepłym głosem.
-Będę za 5 godzin - powiedziałem rozłączając się.
Mam dwa dni na dowiedzenie się prawdy.

-Chester, witaj - usłyszałem głos Rose, gdy podjechałem na podjazd jej domu - co cię do mnie sprowadza?
-Musimy poważnie porozmawiać.
-O czym? - zapytała.
-Raczej o kim. O Claudie.
-Dlaczego do tego wracasz? Jej już nie ma - powiedziała lekko zdenerwowana prowadząc mnie w stronę wejścia.
Nie odpowiedziałem, by nie wywoływać niepotrzebnej kłótni.
-Czego się napijesz? Kawy, herbaty, soku? - zapytała gdy dotarliśmy do salonu.
-Kawę poproszę - odpowiedziałem rozglądając się po pomieszczeniu.
Nic się w nim nie zmieniło. Naprzeciwko kanapy na której siedziałem dalej umieszczona była komoda. Jak zwykle stało na niej wiele zdjęć oprawionych w wymyślne ramki.
-Dlaczego chcesz o niej rozmawiać? Daj jej spokój... - powiedziała wracając z kuchni z gorącymi napojami.
-Kilka miesięcy temu adoptowałem 17 letnią dziewczynę. Ma na imię Charlie. Leży teraz w szpitalu, jest dializowana, ponieważ jej prawa nerka nie chce pracować. Zrobiłem badania w kierunku wskazania mnie jako dawcę. Wykazały one, że jestem jej ojcem, biologicznym ojcem. Claudie była moją pierwszą dziewczyną, ona na pewno jest jej matką. Według moich obliczeń Charlie musiała urodzić się, gdy miała 18 lat. Byliśmy wtedy razem, nasz związek wisiał na włosku ponieważ wyjechałem w trasę. Chcę, byś wytłumaczyła mi, jak to możliwe, że nie wiedziałem o tym, że mam starszą córkę, dlaczego od urodzenia jej domem był Dom Dziecka? Wiedziałaś o tym?
-Ja cię tak bardzo przepraszam... - powiedziała rozpłakując się.

Mike

-Odbierz ten cholerny telefon... No dajesz, Chazz... - szeptałem do siebie dzwoniąc po raz kolejny do przyjaciela.
-Mike, co jest? - zapytał Brad wychodząc z kafejki.
-Dzwonie do niego już 10 raz, nie odbiera.
-Phoenix ci nie powiedział? Pojechał do domu.
-DO DOMU?! Co on sobie wyobraża? Zostawił Charlie samą?
-Proszę o spokój! - upomniała nas kobieta w lekarskim kitlu.
-Powiedział, że ma do załatwienia ważną sprawę, czy coś w tym stylu. Trzymaj, kupiłem ci kawę - wręczył mi kubek z gorącą, ciemnobrązową cieczą - masz też sok dla małej - wyjął z torby butelkę.
-Dzięki, stary - powiedziałem
-Idę pozbyć się tego cholerstwa - powiedział wskazując na nogę.
-Powodzenia - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem udając się w stronę sali mojej dziewczyny.
-Kto zostawił mnie samą? - powiedziała blada istotka.
Chyba zrobiłem głupią minę, ponieważ szybko dodała.
-Tak się wydarłeś, że chyba w całym szpitalu było cię słychać. Gdzie Chester? Chciałabym z nim o czymś pogadać.
-O czym?
-W ogrodzie spacerowała staruszka z pięknym pieskiem, to był Berneński Pies Pasterski - zrobiła wymowną minę.
Spojrzałem przed siebie. No tak, za oknem był wielki park, jednak przy szpitalu przypominał bardziej ogród z alejkami.
-Piesek powiadasz? Przecież to wielkie bydle.
-Mikey, prooooooszę - przybrała słodką minkę. - zawsze chciałam mieć jakieś zwierzątkooo - przeciągała nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Chester też chciał mieć zwierzątko, najpierw wziął kota, potem ciebie - zaśmiałem się.
-Podobno koty lepiej czują się w dwójkę niż samotnie - powiedziała podchwytując mój humor.
-Chce ci się pić? Brad kupił ci sok - podałem jej butelkę.
-Mój ulubiony, zapamiętał - uśmiechnęła się pod nosem.
-Lepiej się już czujesz? - powiedziałem siadając na łóżku i chwytając  ją za rękę.
-Jeżeli zamierzasz trzymać mi pod nosem kubek z kawą... - zaczęła. No tak, ona ma bzika na punkcie kawy. Położyłem kubek na stoliku.
-Od razu lepiej - zaśmiała się, jednak od razu się skrzywiła.
-Co się dzieje? - wystraszyłem się.
-Nie, nic, trochę bolą mnie plecy - powiedziała poprawiając się. Po chwili uśmiechnęła się do mnie.
-Ty tak słodko wyglądasz, nawet w szpitalu - powiedziałem całując ją w czoło.
-Mike, popatrz - poderwała się, co spowodowało grymas bólu. Jej palec powędrował w stronę okna.
Podszedłem do niego. Alejką szła na oko 70 letnia kobieta. Prowadziła na smyczy pięknego, dorosłego berneńczyka. Odwróciłem się w stronę dziewczyny. W jej oczach świeciły radosne iskierki. Pomachała ręką do kobiety, która wkrótce odeszła.
-Za 15 minut znowu będą tutaj przechodzić. Mógłbyś otworzyć okno? Barry lubi sobie do mnie zajrzeć - zaśmiała się. Zdziwiony wykonałem prośbę i wróciłem na wcześniejsze miejsce.
Zafascynowana dziewczyna opowiadała mi o książce, którą dała jej do poczytania jedna z pielęgniarek. Był to pierwszy tom mojej ulubionej serii - Dary Aniołów. Wymieniliśmy się spostrzeżeniami.
-Witaj, Charlie - usłyszałem za sobą ciepły głos.
-Dzień dobry - uśmiechnęła się mała.
Pies stanął na tylnych łapach, przednimi oparł się o parapet.
-Kotku, pomóż mi, chce go pogłaskać - mówiła wciąż uśmiechnięta.
-Nie wolno ci wstawać.
-Ale... - zaczęła.
-Słuchaj starszych, kochaniutka, my tu zawsze spacerujemy, więc jeszcze nie raz go pogłaskasz. Musimy już iść, w domu czeka na nas ciepły obiadek. - powiedziała.
-Do jutra - pomachała jej dziewczyna.
-Poruszę niebo i ziemię, ale ona będzie miała takiego psiaka - pomyślałem całując ją w usta.

Chester

-Cześć, mamo - powiedziałem, gdy telefon odebrała rodzicielka.
-Chazz, skarbie, kiedy do mnie wpadniesz?
-Miałem dzisiaj przyjechać, ale wracam do szpitala, kiedyś ci wyjaśnię - przerwałem jej, gdy chciała zapytać w jakim celu tam jadę - odpowiedź mi tylko : w naszej rodzinie jest jakiś Japończyk?
-Mój dziadek miał ojca Japończyka... Ja jestem w połowie Polką, więc nie jesteśmy ''czystymi'' Amerykanami jak większość. Ale to długa historia, musiałabym pokazać ci kilka albumów, poopowiadać historyjki...- rozgadała się.
-Czekaj, czekaj... Mamy w rodzinie Polaka i Japończyka, tak? - przerwałem jej.
-No tak.
-Mamo, nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś. Kocham cię, pa - powiedziałem szybko, po czym się rozłączyłem.
Spojrzałem na wyświetlacz komórki.
-O cholera - powiedziałem widząc tak dużo nieodebranych połączeń od przyjaciela.
Drżącymi dłońmi wybrałem jego numer. Usłyszałem sygnał rozpoczynający rozmowę. Będzie się działo.
-Ty... - wykrzyczał w moją stronę wiele niecenzuralnych epitetów.
-Mike... - przerywałem mu, jednak nie dawało to żadnego rezultatu - MICHAEL! - wykrzyczałem. W tym momencie skończył swój monolog.
-Wypatroszę cię kiedyś - stwierdził.
-Czekam - odpowiedziałem słodkim głosem - wracam już, za jakieś 5 godzin powinienem być, mogą zastać mnie korki.
-Gdzie ty tak właściwie się podziewałeś? - zapytał uspokojony.
-Spotkałem się z matką Claudie... Opowiedziała mi całkiem ciekawą historię... - zamyśliłem się.
-Idę do małej. Kup po drodze wielki bukiet róż, ok? Będą mi potrzebne - zaśmiał się - szerokiej drogi.
-Cześć - pożegnałem się wkładając kluczyki do stacyjki. W drogę...

Charlie

Mike wyszedł na korytarz, ponieważ ktoś do niego zadzwonił. Po 3 minutach do sali wślizgnął się Brad.
-Nareszcie zdjęli ci gips - powiedziałam wskazując na jego nogę.
-Nareszcie czuję, że żyje - powiedział udając samolot.
Mój serdeczny wybuch śmiechu bardzo go ucieszył.
-Dzięki za sok - uśmiechnęłam się.
Usiadł na fotelu koło mojego łóżka. Odgarnął mi włosy z twarzy i złapał za rękę. Cofnęłam ją, ale on nie dał za wygraną. W kącikach jego oczu zauważyłam malutkie kropelki. Jego wzrok wędrował po całym pomieszczeniu. W końcu, po 10 minutach zatrzymał go na moich oczach. Spuścił głowę w dół. Do sali wpadł mój chłopak. Spowodowało to, że Brad poderwał się ze swojego miejsca.
-Ooo, cześć, chłopcy cię szukają - zwrócił się do niego.
-To ja już pójdę - powiedział i pospiesznie wyszedł.
-Kolacja, skarbie, kolacja - powiedział machając mi przed nosem papierową torbą.
-Ty zawsze trafisz w mój gust - odpowiedziałam odpakowując ulubioną kanapkę.

-Mike, co mi jest? - powiedziałam popijając herbatkę.
-Mała, ja nie mogę ci powiedzieć.
-Dlaczego? - oburzyłam się.
-Jutro ci wszystko wyjaśnię, dobrze? - odpowiedział.
-No dobrze - powiedziałam niezbyt zadowolona.
-Pan się przypadkiem nie zasiedział? Jest już dawno po odwiedzinach, proszę wyjść - do sali weszła nielubiana przez nas puszysta pielęgniarka z porcją leków dla mnie.
-Do jutra kochanie, kolorowych snów - pocałował mnie.
-Do jutra... - odpowiedziałam połykając pierwszą tabletkę.

/Od następnego rozdziału wszystko zacznie nabierać tempa... 
Dziękuje Wam za tak miłe komentarze, są dla mnie wielką motywacją <3
Charlie

wtorek, 21 stycznia 2014

ROZDZIAŁ XIV

Chester


Wychodzimy z sali.
-Córka jest już przytomna, jednak nie może pan do niej iść, robimy jej jeszcze badania... Podejrzewamy, że powodem tak złego stanu zdrowia jest zła praca jednego z organów, ale tak jak mówiłem, robimy jeszcze badania - mówi lekarz
-Nie, tylko nie to...
Kładzie mi rękę na ramieniu i odchodzi.
Siadam na krześle i przeczesuję włosy ręką.
Słyszę czyjeś kroki, ale nie interesuje mnie to.
Moja mała istotka leży tam sama, nie ma przy niej nikogo...
Podchodzę do szklanych drzwi z napisem ''Oddział Intensywnej Opieki Medycznej''.
Kładę ręce na szybie.
Czuję wielką pustkę.
Mam ochotę zaśpiewać jej coś.

Weep not for roads untraveled
Weep not for sights unseen
May your love never end
 And if you need a friend
There's seat here alongside me...


Łzy, jedna za drugą, spływają mi po policzku.
Nie czuje wstydu.
Tak Chester, ty masz uczucia.
Ty płaczesz.
Ty cierpisz.
Ty się martwisz.
To czuł Mike szukając cię po nieciekawych częściach miasta.
Znajdował cię zaćpanego.
Nie chciałeś jego pomocy.
Nie był twoim przyjacielem.
Nim była torebka z białym proszkiem.
DOŚĆ.
Wspomnienia...
Odejdźcie.
To zamknięty rozdział w moim życiu.
Teraz liczy się tylko ona...
Brunetka z głębokimi, ciemnobrązowymi, prawie że czarnymi oczami.
Mała, brakuje mi ciebie.
Mike cię potrzebuje.
On musi wyzdrowieć.
Wróć...
-Chester! - słyszę wołanie.
Odwracam się powoli. 
-Muto, Donna... Dobrze, że jesteście - mówię wpadając im w ramiona.

Mike

Słyszę prawie że płaczliwy głos mojego przyjaciela. Coś jest nie tak, czuję to. Po 15 minutach wraca do sali, jednak nie jest sam.
-Mikey, skarbie - słyszę głos mamy. Mocno się do mnie przytula.
-Mamoooo - przeciągam będąc podduszany.
-Tato, lekarz kazał wam się do niego zgłosić - powiedział Jay.
-Ok, już idziemy. Donno, udusisz nam syna! - zaśmiał się Japończyk.
-Pachniała perfumami, które daliśmy jej na Dzień Matki - uśmiechnął się mój brat, gdy rodzice wyszli z pomieszczenia.
Pokiwałem głową.
Czułem się spełniony.
Byłem otoczony rodziną i przyjaciółmi.
Jednak... brakowało tej najważniejszej.
Poczułem pieczenie w oczach. 
Nie chciałem płakać, ale to było silniejsze ode mnie.
-Mike... - usłyszałem głos Chazza.
-Jest ok - skłamałem.
-Chcesz może wody? - zapytał zamyślony wcześniej Joe.
-Poproszę - uśmiechnąłem się blado.
-Możecie zostawić nas na kilka minut samych? - zapytał się Chester.
Pokiwali głowami i wyszli z sali.
Spojrzałem na niego wyczekująco.
-Charlie się wybudziła, ale... Mike, kurwa, nie jest dobrze - chodził po pomieszczeniu unikając mojego wzroku.
Pomimo zakazu resztkami sił usiadłem na łóżku.
-O czym ty mówisz? - zapytałem.
-Jeden z jej organów źle pracuje, nie jestem lekarzem, nie znam się na tym - mówił chaotycznie. 
-Pomóż mi wstać - powiedziałem.
-Co? - zdziwił się.
-Pomóż mi wstać idioto, idę tam.
-Zwariowałeś! Nigdzie nie idziesz, nie pozwolę ci na to! - krzyczał na mnie.
-Sam sobie poradzę - powiedziałem wstając. Zachwiałem się i upadłem na podłogę.
-Kurwa - wysyczałem.
Przyjaciel podniósł mnie z podłogi.
-Idź tam, ale tak, żeby nikt cię nie zauważył - powiedział.
-Postaram się - odpowiedziałem łapiąc za wózeczek z kroplówką.
Wyszedłem z pomieszczenia kierując swoje kroki do sąsiedniego oddziału. Nie musiałem się ukrywać, ponieważ chłopcy byli na drugim końcu korytarza i nie zwracali na mnie uwagi, a rodzice rozmawiali z lekarzem. Każdy krok był dla mnie trudem, jednak motywacją była osoba, która na mnie czekała. Oparłem się o drzwi, dzięki czemu się otworzyły. Szedłem korytarzem szukając odpowiedniej sali. W końcu ją znalazłem. Drzwi zdobiła biała kartka z napisem : ''Charlotte Wright''. Uchyliłem je. Zobaczyłem duże, śnieżnobiałe łóżko z jedną skazą, jaką były długie, ciemne włosy. Dokuśtykałem do niej. Odwróciła głowę w moją stronę. Jej oczy były załzawione. Chciała coś powiedzieć, jednak skończyło się na otwieraniu i zamykaniu ust. Złapałem ją za rękę, na co odpowiedziała mocnym uściskiem.
-Kocham cię - powiedziałem całując ją w dłoń.
-Ja ciebie też - odpowiedziała bezdźwięcznie.

Siedzieliśmy wpatrzeni w siebie przez 20 minut. Czując jej ciepło szalałem z radości. Zobaczyłem, że woreczek staje się pusty.
-Kotku, muszę już iść - wskazałem na niego.
Pokiwała  głową w geście zrozumienia.
Pocałowałem ją delikatnie w czoło i już miałem wychodzić, jednak machnąłem ręką i wróciłem na wcześniejsze miejsce. Drzwi się otworzyły i do sali weszła pulchna pielęgniarka.
-Ooo, nasza zguba się znalazła, nawet nie musiałam się nachodzić. Dlaczego opuścił pan oddział? A po za tym tu nie wolno wchodzić. Proszę w tej chwili wracać do siebie! - podniosła głos. 
Pocałowałem Charlie na pożegnanie i ruszyłem w stronę wyjścia. Odwróciłem się w jej stronę. Była bardzo blada, a jej oczy straciły kolor. Wyszedłem. Gdy wróciłem do mojej sali byli w niej rodzice, przyjaciele oraz lekarz.
-Gdzie się podziewałeś? - zaczęła ostro mama.
-Byłem u Charlie - odpowiedziałem spokojnie.
-Czujesz się już lepiej? - zapytał medyk.
-Po rozmowie z nią zawsze jest mi lepiej.
Chester uśmiechnął się szeroko.
-Siostro! - zawołał lekarz. Gdy ta się zjawiła podał jej dawki i nazwy leków, które miała mi podać.

*3 dni później*

Moje ciągłe wycieczki na oddział skończyły się tym, że zawsze pilnowała mnie jedna z pielęgniarek.
-Mikey, już wiemy, co ci jest - do sali wpadł jak torpeda mój młodszy brat.
Odłożyłem keyboarda, na którym grałem. Zrobiłem pytającą minę.
-Masz cukrzycę, tak jak ja. Zapadłeś po prostu w śpiączkę cukrzycową, dlatego wtedy zemdlałeś - powiedział.
Starannie dobrana dieta, codzienne pomiary poziomu cukru, insulina...
Świetnie, po prostu kurwa świetnie.
-Co z małą?
-Nie wiem, Chazz nie chce mówić. On coś planuje, musisz się dowiedzieć, o co mu chodzi.
Pokiwałem głową.

Chester

-I jak wyniki?
-Jest pan odpowiednim dawcą, ponieważ jest pan spokrewniony z panną Wright.
-Spokrewniony? - zapytałem bardzo zdziwiony.
-Jest pan jej ojcem - odpowiedział nadzwyczaj spokojnie.
-No tak, jestem jej przybranym ojcem.
-Nie, nic pan nie rozumie? Jest pan jej prawdziwym, znaczy się biologicznym ojcem.
Spojrzałem na lekarza zdziwiony. Dopiero po chwili doszedł do mnie sens jego słów.
-Przepraszam - powiedziałem i wyszedłem z pokoju.
Swoje kroki skierowałem w stronę sali, w której leżała Charlie.
-Super, że jesteś - powiedziała uśmiechając się szeroko w moim kierunku. Wyglądała o niebo lepiej.
-Kocham cię, wiesz? - powiedziałem całując ją w czoło.
-A ja ciebie bardziej, tato - zaśmiała się.
Tato... jak jej o tym powiedzieć? Stanąłem przy oknie i przeczesałem włosy dłonią.
-Mała, jesteś moją... - postanowiłem powiedzieć prosto z mostu, jednak jej wzrok mnie zawstydził.
-Twoją...? - niecierpliwiła się.
-Moją... Moją małą, ukochaną gwiazdeczką - powiedziałem rzucając w nią poduszką leżącą na parapecie.
-Chester, cholera jasna, wystraszyłeś mnie - powiedziała z udawaną złością.
-Charluuuuuuś! - do sali wpadł jak bomba Mikey.
Wycałował dziewczynę tak, jakby nie widział jej przez bardzo długi okres czasu. Mała zrobiła się od razu czerwona.
-Hmmmm, tobie to chyba nigdy to nie minie - zaśmiał się.
-Mike, chodź na chwilę - powiedziałem kiwając głową w stronę drzwi.
-Zaraz wrócę, kochanie - powiedział do dziewczyny całując ją.
Uznałem, że najodpowiedniejszym miejscem do rozmowy będzie szpitalny parking.
-No to o czym chciałeś gadać? - zapytał zniecierpliwiony Mike. Widać było, że chciał jak najszybciej wracać do małej.
-Masz może papierosa? - spytałem.
-Wiesz przecież, że ja nie palę. Z resztą ty chyba też - odpowiedział.
-Kurwa, jak ci to powiedzieć...
-Najlepiej zgodnie z prawdą - uśmiechnął się.
-Dializują ją od tych trzech czy czterech dni... Jej prawa nerka źle pracuje, potrzebny jest przeszczep. Nie chciałem wam mówić, bo nie było wiadome, co się z tobą dzieje... Zgłosiłem się jako potencjalny dawca i w badaniach wyszło, że mogę nim być - zacząłem.
-To świetnie, kiedy operacja? - powiedział z radością w oczach.
-Daj mi dokończyć. Mogę być dawcą, ponieważ... ponieważ jestem jej ojcem - powiedziałem kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Wpatrywał się we mnie z otwartymi ze zdziwienia ustami. Świdrował mnie swoim wzrokiem. Było mi tak miło, gdy przypominałem sobie to, że jest moją prawdziwą córką, moją najukochańszą córunią.
-Oooooojciem? - zapytał w końcu.
-Sam w to nie wierze... Jakim cudem? Przecież Lucy miałaby 14 lat...
-Tak, ale 3 lata wcześniej byliśmy w trasie... Ty już byłeś z Claudie...
-Czekaj... Charlie trafiła po urodzeniu do Domu Dziecka z tą tajemniczą karteczką...
-Ona jest dwujęzyczna. Skąd ona zna japoński i polski perfekcyjnie? - głowił się Mike.
-Moja prababcia od strony matki była polką, jeżeli dobrze pamiętam. Muszę pogadać z ojcem.
-Może ten japoński to jakieś przeznaczenie? - zapytał unosząc brwi w górę
-Zrobię testy DNA, nie chcę robić jej nadziei - powiedziałem.
-Słuchaj... Jeżeli się okaże, że jest twoją biologiczną córką, to Julie też nią jest.
-Ale jakim kurwa cudem... Ona jest w wieku Lucy, to się zgadza...
-Porozmawiaj z lekarzami, nic nie mów małej.
-Dobra, wracajmy, będzie się niecierpliwić - powiedziałem kierując się w stronę wejścia.

Gdy wróciliśmy do Charlie, Mike rzucił się jej w objęcia. Byłem szczęśliwy widząc tak szeroki uśmiech na jej twarzy. Czy Julie też jest moją córką? Jeżeli tak, to będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Powoli wycofałem się z pomieszczenia cicho zamykając drzwi. Byli tak zajęci sobą, że tego nie zauważyli. Po kilku minutach znalazłem się z powrotem na parkingu. Znalazłem na nim chłopaków.
-Słuchajcie, muszę dostać się do domu.
-Teraz? - zapytał zdziwiony Brad.
-Tak, teraz.

/Przepraszam za tak długą przerwę, ale ostatni tydzień był dla mnie tygodniem pełnym nauki, teraz mam ferie i czas na pisanie :) 
Chciałabym oświadczyć, że nie kopiuję pomysłów z innych blogów, fabułę mam w głowie od samego początku... Charlie musiała trafić do szpitala w krytycznym stanie, w następnym rozdziale wyjaśni się dlaczego...
Przepraszam Klaudię K. za to, że mogła tak pomyśleć :)
Charlie.